sobota, 26 lutego 2011

# 43.

Tak,tak... Zdecydowałam się napisać 43 część! Cieszcie się i wielbcie mnie. *^*"
___
Od razu na sam głos chłopaka przeszły przez me ciało dreszcze. Nie wiem czemu, ale przeszły, mimowolnie. Nie rozumiałam tego całego uczucia... A może rozumiałam? Nie, to nie mogło być to. Kolejna paranoja. Bez sensu. Tak dłużej być nie mogło...
- O rany... F-Filip? Zbudziłam Cię...? - zapytałam cichym tonem, tak, jakbym nie chciała, aby mnie dalej słyszał. Jakbym chciała, by się rozłączył bo stwierdził, że coś się psuje i mnie nie słyszy.
- Nie, nie zbudziłaś mnie - odparł kłamliwie. Przecież wyraźnie słyszałam. Ale też w końcu moje pytanie było bez sensu.
- Zadzwoniłam, bo prosiłeś... Na kartce...
- No tak, faktycznie. Kiedy się obudziłaś, już wszystko w porządku?
- Dzisiaj, jakieś pół godziny temu. Tak, jest już wszystko dobrze.
- Cieszę się...
Przechyliłam głowę na bok, wyłapując każde jego słowo z telefonu, który trzymałam przy uchu. Miał nieskazitelnie czysty głos... Kacper też taki miał, jednak on miał coś w nim, czego ten nie miał... Dorosłości? Tak, chyba tego.
- Rose?
- Oh, wybacz, zamyśliłam się. Coś mówiłeś?
- Nie, ale nagle przycichłaś. - z mych ust uleciało ciche westchnięcie. Przymknęłam powieki. - Coś nie tak?
- Nie, nie. Tak jakoś trudno mi teraz... Z tą całą świadomością wszystkiego, i w ogóle.
- Rozumiem. Musi być Ci doprawdy ciężko.
- Niesamowicie. Już nigdy nie pobiegnę...
- Biegałaś?
- Tak. W szkole byłam jedną z najlepszych biegaczek na biegach przełajowych i lekkoatletycznych też... Brałam w takowych udział raz, czy dwa. Miałam nadzieję wziąć więcej razy...
- Czy ktoś powiedział, że już nigdy nie będziesz mogła?
Zatkało mnie. Jak niby...?
- No przecież, to co się stało...
- To nie wyklucza, że kiedyś będziesz tak zdrowa, jak byłaś całkiem niedawno. Może i jest to poważne uszkodzenie Twego ciała, ale jeśli jesteś cierpliwa, to za parę lat wszystko może wrócić do normy.
- Naprawdę...?
- Naprawdę.
Uśmiechnęłam się szeroko. To była doprawdy wspaniała wiadomość. A że byłam cierpliwa... Może nie tyle co byłam, a potrafiłam być. Parę lat to długo w oczekiwaniu na coś, co się kocha... Jednakże, zawsze się wytrwa. Może boleć, ale da się radę. Dlatego ja dam.
- Rose, mógłbym Cię odwiedzić?
- N-no... Czemu by nie. Fajnie byłoby się z kimś zobaczyć.
I nagle do głowy wpadł mi Kacper. Pytał się, czy może mnie odwiedzić... A ja tymczasem zgadzam się, aby przyszedł nie on, a Filip, którego praktycznie nie znam. Sama już nie wiem, co robię.
- Czuję niepewność w Twym głosie?
- Nie, skądże. Mój adre...
- Mam Twój adres. Spisałem sobie, jak byłem na obserwacji.
Moje policzki pokryły się delikatnym rumieńcem. Po co? Już wtedy chciał ze mną utrzymać kontakt, z biedną pacjentką? Rany...
- Oh.
- Zatem nie chcę Cię naciągać na koszty... Rozmawiamy już dość długo. - odsunęłam telefon od ucha i dojrzałam, że rozmawiamy już około ośmiu minut. - Mogę przyjechać dzisiaj, nie sprawi Ci to żadnego problemu?
- Oczywiście, że nie.
- Zatem do zobaczenia. - usłyszałam dźwięk rozłączenia się, po czym cichym głosem odparłam sama do siebie "do zobaczenia".
Podjechałam na wózku do łóżka, a kolejno jakimś cudem się na nie przeniosłam. Odchyliłam głowę do tyłu, opierając na poduszce, po czym zamknęłam oczy i westchnęłam ciężko. Jak mi było z tym wszystkim ciężko... Filip miał co do tego rację. Jednak cóż mogłam na to poradzić? Nic.
Byłam niczym człowiek wśród nieznanego. Nie mogłam nic zrobić, odnaleźć drogi do miejsca, w którym żyłam, nie mogłam znaleźć ludzi, z którymi dotychczas spędzałam swój, tak drogi dla mnie, czas. Czułam się całkowicie zagubiona.
Już nawet nie wiedziałam, na co mam ochotę. Prawdę mówiąc, to na nic nie miałam ochoty. Nie wiedziałam także, co mam robić. Zapewne będę musiała jeszcze leżeć parę dni w domu, a już nie wiem, co przez ten czas będę robić.
Nagle usłyszałam kroki zbliżające się do mych drzwi. Ktoś wchodził po schodach. Raptownie podniosłam się do pozycji siedzącej, otwierając oczy i patrząc w stronę drzwi. Powoli uchyliły się, a w nich znalazł się nikt inny jak Filip. Zamrugałam, nieco zdziwiona jego szybkością.
- Tak szybko...? - zapytałam, dalej nieco zdezorientowana. Gdzie on mieszkał?
- Mieszkam niedaleko. - odparł, a ja sięgnęłam do kieszeni spodni. Wyciągnęłam kartkę od niego i spojrzałam na adres.
De facto, mieszkał dwie ulice dalej. Wcześniej jakoś nie zwróciłam na to uwagi.
- Naprawdę chciało Ci się mnie odwiedzać?
- Gdybym nie chciał, to bym nie przychodził, prawda? - uśmiechnął się lekko i zamknął za sobą drzwi, przedtem patrząc na mnie, czy może. Skinęłam głową ledwie widzialnie.
Podszedł i usiadł na fotelu przy moim łóżku.
- Na pewno dobrze się czujesz? Nic Ci nie jest?
- Na pewno. Czuję się wręcz zadziwiająco dobrze.
Skinął głową potakująco. Czułam się odrobinę niezręcznie, zresztą on chyba też, bowiem nie mieliśmy o czym rozmawiać.
- A Ty czym się interesujesz, prócz medycyny?
- Szkicowaniem i pisaniem.
Zamrugałam dwukrotnie oczyma, patrząc na niego.
- Od kiedy?
- Od wielu lat. Ale nie jestem jakoś wybitny ze swoimi pracami.
- Pokażesz mi kiedyś?
- Pewnie.
I znowu nastała cisza. Wbiłam wzrok w swoje ręce, które wcześniej położyłam na swoich udach, gdy nagle drzwi otworzyły się i oboje, ja i Filip, dojrzeliśmy w niej moją matkę, która patrzyła na nas z nieodgadniętym wyrazem twarzy.


___
chcesz dowiedzieć się, co zrobi matka Rose? jak zareaguje na widok jej i Filipa, którego nawet nie zna? wyczekuj 44 części "Rzeczywistej Rzeczywistości!"
do zobaczenia ~

piątek, 17 września 2010

# 42.

Już nic nie słyszałam, nic nie czułam. Nie, przepraszam - czułam się, jakbym była nigdzie. Zapytacie, jak można być "nigdzie"? Otóż można. Jest to granica, taka pusta przestrzeń pomiędzy życiem a śmiercią. No i tak się zastanawiałam - wolę żyć czy też nie? "R-ro..." - usłyszałam, jednak nie byłam pewna, czy ktoś do mnie to powiedział, czy to głos w mojej podświadomości. Zdecydowałam się otworzyć oczy, co, prawdę mówiąc, przyszło mi z nie lada trudnością. Uchyliłam jedną powiekę i dostrzegłam lekkie światło. Ponownie zamknęłam oko, dodając cichym tonem:
- Zgaście to światło.
Już byłam przy wejściu do życia, jednak dalej znajdowałam się w bezdennej przestrzeni. Dosłyszałam jedynie "coś powiedziała!", po czym ponownie, nieco głośniejszym i pewniejszym tonem ponowiłam zdanie. Otworzyłam lekko oczy - w pokoju, czy czymś, gdzie się znajdowałam, było już ciemno.
- Rose? - przede mną pojawiła się twarz Oli.
Rozejrzałam się, czując lekki ból w szyi.
- Gdzie jestem?
- W domu. - położyła rękę na mojej głowie i lekko zmierzwiła mi włosy. - Jak się czujesz?
Zastanowiłam się.
- Nie jest źle. Tylko szyja mnie trochę boli.
Stanęła za mną i delikatnie zaczęła mi rozmasowywać szyję.
- Nie chcesz wiedzieć, jak przebiegło wszystko?
- Nie chcę.- mruknęłam cicho. Prawdę mówiąc, nie interesowało mnie to. Wiedziałam już, że jestem skończona. Więc po co się dobijać jeszcze bardziej?
Przez pewien czas rozmyślania zorientowałam się, że siostra nachylała się nade mną.
- Ojej, wybacz. Mówiłaś coś? - spojrzałam na nią i zamrugałam dwukrotnie oczyma.
- Pytałam, czy chcesz czegoś. Może chcesz kakao? Zimne, ciepłe?
- Tak, możesz mi zrobić zimnego kakao. - kiwnęłam lekko głową, kładąc lewą rękę na szyi. Już nie bolała mnie tak, jak wcześniej.
Dopiero uświadomiłam sobie, że na czymś siedzę. Wózek. Inwalidzki wózek. Super. Przymknęłam oczy i odchyliłam głowę do tyłu. Zaczęła mnie boleć głowa.
Ponownie się rozejrzałam i dostrzegłam, że jestem w salonie na dole. Położyłam ręce na kołach wózka i przesunęłam do przodu, tym samym jadąc przed siebie. Jakimś cudem zakręciłam do tyłu i pojechałam w stronę kuchni. Zatrzymałam się w przejściu. Przy blacie Ola robiła kakao.
- Gdzie mama? - zapytałam. Nie słyszałam, by w domu był ktoś oprócz nas.
- Musiała pojechać do pracy. To i tak dobrze, w końcu miała tydzień wolnego.
Westchnęłam. Nagle przypomniał mi się Kacper. I tata. I ten chłopak, jak on miał... Filip?
- Znasz jakiegoś Filipa, Rose? - spojrzała na mnie przez ramię, uśmiechając się lekko.
- Filipa? A, no tak. Był taki jeden, na obserwacji, na mojej sali. A czemu? - podrapałam się w skroń.
- Kazał mi przekazać Tobie kartkę. Zaczekaj. - odwróciła się w moją stronę i podeszła do szafki obok, po czym wyciągnęła spod solniczki małą karteczkę. Wyciągnęła ją w moją stronę, dlatego też zabrałam ją od niej delikatnie.
- Ach, dzięki. - powiedziałam cicho, rozwijając kartkę, która okazała się jednak dużą, wyrwaną kartką z zeszytu formatu A4.
`Witaj Rozalindo, jeśli to czytasz, zapewne już jesteś w domu. Z tej strony Filip, o ile mnie pamiętasz - nie wiem jak z Twoją pamięcią, możliwe jest, że dostałaś lekkiej anemii i nie pamiętasz wydarzeń z ostatniego czasu. Jednak jeśli mnie pamiętasz, to bardzo się cieszę. Mówiłem, że mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy, dlatego też podaję Ci tutaj swój adres, w razie gdybyś źle się czuła nie musisz od razu przyjeżdżać, wystarczy, że zadzwonisz. Także proszę, oto mój adres i numer telefonu...`
Dalej pisał już tylko adres i numer jego komórki. Z podpisem na końcu "pozdrowienia". Uśmiechnęłam się pod nosem.
- Kto to jest, wiesz coś o nim cokolwiek, prócz tego, że ma na imię Filip? - Ola położyła na stole dwa kubki z zimnym kakao. Podjechałam bliżej i upiłam łyk ze swojej szklanki.
- Wiem, że ma osiemnaście lat. No i znam jego imię. Tyle. - wzruszyłam ramionami. Prawdę mówiąc, to nic o nim nie wiedziałam prócz tego. Nagle doszedł do mnie dźwięk mojej komórki.
- Gdzie ona jest?
- W salonie, leży na kanapie.
Skinęłam lekko głową, napiłam się jeszcze kakao i ruszyłam do salonu. Podjechałam i wzięłam komórkę. `Nowa wiadomość od Kacper`. Uniosłam klapkę do góry i otworzyłam wiadomość.
`Cześć. Jak się czujesz, już się obudziłaś? Będę mógł Cię odwiedzić?`
Odpisałam mu.
`Hej. Tak, już się obudziłam. Jest okej. Wybacz, ale chciałabym trochę odpocząć, pomyśleć. Rozumiesz. Do zobaczenia.`
Pociągnęłam nosem - nie wiem czemu, ale chyba łapał mnie katar. Wróciłam do kuchni. Zabrałam kartkę i dopiłam do końca kakao.
- Mogę dostać się jakimś cudem do swojego pokoju?
- Oczywiście, że tak. Tylko muszę pójść do pana Bolka. Powiedział, że w razie czego chętnie pomoże w wnoszeniu Cię na górę. - pan Bolek to był nasz sąsiad. Od zawsze go lubiłam. Skinęłam głową i uśmiechnęłam się.
Po chwili Ola wróciła z sąsiadem. Wnieśli mnie na górę, po czym podziękowałam i zamknęłam się w swoim pokoju.
Sięgnęłam po komórkę i ponownie otworzyłam klapkę. Spisałam numer Filipa i zastanowiłam się, czy zadzwonić czy po prostu zapisać i poczytać książkę. Kliknęłam klawisz `połącz`. Od razu po kilku sygnałach odezwał się nieco zaspany głos:
- Ro-rose?

niedziela, 31 stycznia 2010

cz. 41

Obudziłam się. Głowa bolała mnie niemiłosiernie, słyszałam wokół hałas i bieganie.
- Przebudza się, przebudza się!- słyszałam kilka głosów na raz.
- Cicho, sama się obudzi!- dosłyszałam kolejny głos.
Otworzyłam oczy. Nagle oślepiły mnie jaskrawobiałe światła. Rozglądnęłam się. Dalej byłam na sali operacyjnej. Wiele pań i panów doktorów oraz pielęgniarek biegało, czegoś zawzięcie szukali, rozmawiali przejęci stłumionym szeptem. Kompletnie nie wiedziałam o co im chodzi, jakby dostali ADHD czy coś. Jakby nie mogli usiedzieć w miejscu i spokojnie poczekać.
Złapałam za rękę osobę stojącą najbliżej mnie, obróconą do mnie tyłem.
- Tak? - odwrócił się. Moim oczom ukazał się przystojny mężczyzna, niewiele lat starszy ode mnie, blondyn, o pięknych, błękitnych oczach. Myślałam, że zaraz utonę w błękicie jego oczu.
Potrząsnęłam głową.
- Przepraszam, czy... Operacja się nie powiodła?
Mężczyzna spuścił głowę.
- Hmm... Jakby ci to...
- Bez współczucia, proszę. I tak więcej szczęścia mnie w tym życiu spotkać chyba nie może.- uświadomiłam sobie, że dalej trzymam go za rękę, dlatego szybkim ruchem puściłam ściskaną dłoń i położyłam wzdłuż tułowia.
- Tak... Niestety, nie powiodła się.- spojrzał na mnie, z widocznym bólem w jego pięknych oczach.
Piękny... nie, pomyślałam. Tak nie może być, nie dam się omamić po raz kolejny blondynowi, w szczególności, że od niedawna jestem z Kacprem. Chociaż... Czy kocham Kacpra na tyle, by być z nim dalej? Sama nie wiem.
- Nazywasz się Rose, tak?- zapytał mężczyzna.
- Tak, Rozalinda. A pan?- splotłam w zakłopotaniu palce.
- Hahaha.- zaśmiał się delikatnie.- Nie pan, mam osiemnaście lat. Jestem tu tylko na obserwacji, czasem coś podaję.
- Ach, em...- na moich policzkach ukazały się delikatne rumieńce, przymknęłam oczy, by nie widzieć mężczyzny, a raczej chłopaka.- Przepraszam, nie wiedziałam... zatem, jak masz na imię?
- Jestem Filip. Miło mi cię poznać.
Filip... ładne imię, nie powiem. Otworzyłam oczy. Od razu ujrzałam chłopaka, który przyglądał mi się.
- Mnie również.- próbowałam się podnieść, by podać mu rękę, ale od razu przeszył mnie ból w plecach, skrzywiłam się.
- Kładź się, nie podnoś! Jeszcze coś sobie zrobisz, a wtedy to już będziesz miała niezbyt miło- powiedział, kładąc rękę na moim ramieniu i z powrotem kładąc mnie na poduszce.- Nie musisz mi podawać ręki, domyślam się, że chciałabyś to zrobić, dlatego tyle mi wystarcza.
- No dobrze.- rozglądnęłam się wśród tłumu.- Czyli co, czemu się nie udała? W końcu to tylko nałożenie gipsu, nic więcej.
- Jakaś kość w nodze została naruszona przypadkowo, dlatego też nie można założyć gipsu. Jeszcze sobie do jutra poleżysz, przynajmniej do jutra.- zamilkł na chwilę, wyciągając z kieszeni białego płaszcza komórkę. Spojrzał na wyświetlacz, szybko nacisnął parę przycisków na klawiaturze i schował ją z powrotem.- Na rękę teraz będą Ci zakładać, potem od razu zaczną coś robić z tą nogą, a kolejno chyba puszczą Cię do domu. Nie ma jak założyć tego gipsu na nogę, także jedynie coś wstawią i wrócisz do domu na wózku.
Zrobił zbolałą minę, kierując ją do mnie, po czym się lekko skrzywił.
- Niestety, teraz muszę cię przeprosić, muszę wracać. Doktor właśnie napisał do mnie, że mam do niego przyjść.- przeszedł na około łóżka i spojrzał jeszcze raz na mnie.- Mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy, Rozalindo.
Uśmiechnął się jeszcze przepraszająco, spoglądając w moje oczy i wyszedł z sali.
No pięknie... to ja naprawdę mam takiego pecha? Teraz to już zostanę kaleką do końca swojego życia... już nigdy nie będę uczestniczyć w zawodach przełajowych, ani nie spełnię marzenia wystąpienia na międzynarodowej olimpiadzie. Bardzo mi miło, doprawdy.
Do łóżka podeszła jakaś kobieta. Podniosłam głowę i spojrzałam na nią.
- Pozwolisz, że wstrzyknę ci lek usypiający. Dobrze?- zapytała, patrząc mi w twarz.
Skinęłam jedynie głową, zamykając oczy. Kobieta wbiła mi strzykawkę w rękę, po chwili wyjęła i odeszła na bok. Po niedługim czasie znowu straciłam świadomość i usnęłam.

sobota, 30 stycznia 2010

cz. 40

Od razu po wyjściu taty z sali, wszyscy zbiegli się do mnie. Mama pierwsza przyklękła przy łóżku, wzięła moją rękę w swoją dłoń i zapytała:
- I jak? Coś ci dał?
- Nie udawaj że nie patrzyłaś, mamo- zaśmiałam się.
- Ależ ja doprawdy się nie patrzyłam- zrobiła wielkie oczy. Kacper z tyłu poruszał głową, wyraźnie rozbawiony.- No, pokaż to cudo.
Sięgnęłam zdrową ręką pod poduszkę, i wyciągnęłam prezenty. Podałam książkę.
- Ooo, książka. Widzisz kochanie, nie będziesz się nudzić. Poproszę panią o jakąś podstawkę by było ci wygodnie jak będziesz chciała czytać. A to drugie, co to?
- Nie uwierzysz- spojrzałam na Olę i Kacpra.- Tak znaczy nie uwierzycie.
Podałam mamie pudełeczko.
- Ciężkie- stwierdziła.
- I duże- dodała Ola.
Otworzyła pudełeczko i otwarła buzię, zdumiona. Kacper aż gwizdnął z zachwytu.
Przejął opakowanie od mamy i wyciągnął. Przyglądał się.
- Musiało być dużo warte. Najcenniejszy diament. Takie złoża leżą tylko na nie zanieczyszczonych terenach. Południowa Afryka albo niektóre części Brazylii. Zapewne złoża kimberlitowe. Bardzo cenne.
Spojrzałyśmy na niego, a ja ściągnęłam brwi.
- Co?- zrobił zmieszaną minę.- Ale o co chodzi?
- Skąd to wiesz?- zapytałam.
- Interesuję się minerałami, a bo co?
- Nie nic, tak pytam- i nagle zamarłam, patrząc poza tłumem wokół mnie. Kacper się obrócił, i nagle pobladł.
Nie byłam w stanie wymówić słowa. Ledwie ruszyłam ręką w znaku, by odszedł.
Kacper wstał. Podszedł do Maksa i popchnął za drzwi.
- Nie jesteś tu mile widziany, Max- warknął na korytarzu.
- Bo co, boisz się że zabiorę ci twoją dziewczynę?- na jego twarzy zagościł ironiczny uśmiech.
- Nawet się nie waż, bo będziesz miał ze mną do czynienia- już miał wracać do sali, gdy Maks złapał go za ramię i szepnął.
- Już się nie mogę doczekać- odwrócił się i poszedł.
Kacper wrócił do nas.
- Kiedy mnie wypuszczą?- zadałam pytanie.
- Jutro powinni, dzisiaj będą zakładać ci gipsy- przyszła pielęgniarka i zgrabnym ruchem dłoni wskazała, by wyszli.
Kacper odwrócił się w jej stronie i powiedział cicho:
- Jeszcze chwila, możemy zostać sami?
- Oczywiście- pielęgniarka uśmiechnęła się, przyszykowała salę do "operacji" i zasłoniła okno, po czym wyszła. Zostaliśmy sami.
- Wiesz, Rose...- usiadł na krzesełku i wziął moją rękę w swoją.- Bardzo mi przykro z tego, co zaszło. Chciałem ci powiedzieć, że jak coś ci się przypomni, mów od razu, na mnie możesz liczyć. Nie musisz mieć przede mną żadnych tajemnic. Zostanę jeszcze do jutra i razem z twoją rodziną odwiozę was do domu. Jak będziesz chciała, będę mógł zostać z tobą trochę. Dzisiaj jeszcze się nie prześpię.
- Ale, Ka...- położył mi palec na ustach, nachylił się, złapał kosmyk włosów i zawinął sobie na palcu. Zarumieniłam się.
- Ciii. Spokojnie. Teraz będziesz miała zakładany gips. Kocham cię, Rossi- po czym pocałował mnie czule w usta.
Już chciał się odsunąć, ale ja odwzajemniłam pocałunek.
- No no, kochana, co za dużo to nie zdrowo- posłał mi szelmowski uśmiech i wyszedł z sali, natomiast weszła pielęgniarka.
- Mieć takiego chłopaka to jakby mieć złoto- puściła do mnie oczko.- Nie strać go. A teraz proszę się położyć wygodnie, zaraz wszystko się zacznie, ale proszę się nie martwić, wszystko pójdzie po dobrej myśli a jutro już będziesz mogła wrócić do domu.

piątek, 22 stycznia 2010

cz. 39

Wpatrywałam się w mężczyznę który stał w drzwiach sali. Kacper ulotnił się na korytarz, zostałam sama z owym mężczyzną.
Zastanawiałam się, czy może być przymilną czy też złośliwą. Więc postanowiłam zapytać:
- Tato, co ty tu robisz?
Wyraźnie zabrakło mu słów w jego niewyparzonej gębie. Zawsze potrafił na mamę ryknąć jak niejeden mąż. I to z jakimi słowami.
- No jak to co? Usłyszałem o twoim wypadku... Tak mi przykro...- zaczął.
- Tak, przez parę lat się nie odzywałeś, nawet nie dawałeś oznak życia, a teraz nagle jest ci mnie żal!? Daruj sobie takie teksty!- wypaliłam.
- Rose...
- Żadna Rose! Jestem Rozalinda! I nie mam ochoty cię tutaj widzieć!
Spojrzał na mnie ze zbolałą miną. Cofnął się do drzwi, ale ja odczułam nieustający ból, w okolicy serca.
- Tato... Przepraszam... Ja nie chciałam...- spuściłam głowę.
- Nic się nie stało. To ja powinienem przeprosić. Was wszystkie- podszedł do mnie i usiadł na krześle obok.- Naprawdę. Nie mogłem przyjechać, bo miałem ponowny wypadek. A raczej nie wypadek. Wykryto u mnie raka. Raka serca. Nie wiem, czy dadzą to wyleczyć... Często miewam bóle w okolicy serca i trudno oddycham. Nie mogłem przyjechać, bo leżałem w szpitalu w Anglii. Ponoć tam są najlepsze badania. No ale odesłali mnie tutaj. Nie powiedzieli, ile jeszcze przeżyję.
Spojrzałam na jego twarz wykrzywioną w bólu. Był przystojny, nie powiem. Od zawsze rozumiałam, dlaczego mama chciała wyjść za niego za mąż. Czarne, gęste włosy, które zawsze przeczesywał w irytacji ręką, lub jego ciemno-czyste niebieskie oczy, w których dałoby się zatopić jak w błękitnym morzu. Gdy uśmiech zagościł na jego twarzy, pojawiały się dołeczki w policzkach.
To jego przypominam. Ojciec wyjechał od nas gdy miałam jakieś 7 lat. Zostawił nas bez słowa pożegnania. Po prostu pewnego dnia mama przyjechała po mnie i po Olę do szkoły, wróciłyśmy, a jego już nie było. Wszystkie jego rzeczy zniknęły. Wówczas myślałyśmy, że tata pojechał po prostu na kolejną konferencję za granicę. Gdy mama oznajmiła, że tatuś już nie wróci, nie mogłyśmy dociec, o co jej chodzi.
Wszyscy zastanawiali się, po kim odziedziczyłam urodę. Nie byłam wcale brzydka, o nie. Czarne, proste włosy, sięgające prawie już do pasa, zawsze lśniły czystością. Niebieskie oczy, z zamieszką czarnych, po mamie, wydawały się być nieskazitelne jak nic innego. Cerę też miałam niczemu sobie, bardzo łatwo się opalałam, ale nie na murzynka. Po prostu mogłam się opalić i nie być blada. Nikt nigdy nie pamiętał ojca, zresztą ciągle jeździł po kraju i poza krajem, jest dosyć znanym politykiem. Ale nie tak znanym, by się zorientowali, że Sebastian Markal jest moim ojcem.
- Ale dlaczego miałbyś umrzeć?- nie mogłam do siebie dopuścić tego słowa - śmierć. Dlaczego mój tata miałby umrzeć? Może go wyleczyli, tylko że mu nic nie powiedzieli bo byli tak przepełnieni radością, że zapomnieli go o tym powiadomić?
- Nic mi nie mówili że mnie wyleczyli. Powiedzieli tylko miłej drogi powrotnej. To wszystko- westchnął.
- Tak się cieszę, że przyszedłeś mnie odwiedzić- ziewnęłam.
- Och, pewnie jesteś zmęczona. Zaczekasz jeszcze chwilę? Zostawiłem coś w samochodzie dla ciebie.
Kiwnęłam głową.
Tata szybkim krokiem wyszedł i usłyszałam, jak lekko pobiegł do wyjścia. Po dwóch minutach wrócił z paczuszką w ręku. A raczej dwoma paczuszkami.
- Myślałem, by ci coś kupić... Pamiętam jak kiedyś jako mała dziewczynka mówiłaś, że bardzo byś to chciała mieć- uśmiechnął się lekko, a w jego policzkach ukazały się te rozkoszne dołeczki.
Wzięłam do ręki pierwsze zawiniątko. Otworzyłam. Okazało się, że jest to książka.
- Tak byś się nie nudziła gdy nie będziesz mogła zasnąć.
Podał mi drugie zawiniątko. Było dosyć ciężkie. Moim oczom ukazało się śliczne dosyć duże, białe pudełeczko z kremową wstążką. Rozwinęłam ją. Otworzyłam pudełeczko i moje oczy ujrzały kamień wielkości malutkiej piąstki niemowlaka. Zaniemówiłam.
- Podoba ci się?- zapytał ojciec.
Otworzyłam usta ze zdumienia. Oto przede mną widniał diament, kamień szlachetny, o którym zawsze marzyłam. Był dosyć dużo, jak już powiedziałam, więc musiał kosztować fortunę.
- Tato... Nie musiałeś. Musiałeś wydać majątek!- wykrzyknęłam zdumiona.
- Eee tam gadasz, od czasu do czasu wydanie trochę forsy niczemu nie zaszkodzi-porozumiewawczo mrugnął do mnie i wyszedł z sali.

czwartek, 21 stycznia 2010

PRZEPRASZAM !

Przepraszam Was bardzo, ale chcę oznajmić, iż RR dzisiaj n i e b ę d z i e.

Przepraszam, ale dzisiaj po prostu nie mam ochoty na pisanie, być może później mnie najdzie by napisać, ale nie sądzę. Przecież czasem też muszę trochę odpocząć.

Pozdrawiam, miłego dnia ;)