piątek, 22 stycznia 2010

cz. 39

Wpatrywałam się w mężczyznę który stał w drzwiach sali. Kacper ulotnił się na korytarz, zostałam sama z owym mężczyzną.
Zastanawiałam się, czy może być przymilną czy też złośliwą. Więc postanowiłam zapytać:
- Tato, co ty tu robisz?
Wyraźnie zabrakło mu słów w jego niewyparzonej gębie. Zawsze potrafił na mamę ryknąć jak niejeden mąż. I to z jakimi słowami.
- No jak to co? Usłyszałem o twoim wypadku... Tak mi przykro...- zaczął.
- Tak, przez parę lat się nie odzywałeś, nawet nie dawałeś oznak życia, a teraz nagle jest ci mnie żal!? Daruj sobie takie teksty!- wypaliłam.
- Rose...
- Żadna Rose! Jestem Rozalinda! I nie mam ochoty cię tutaj widzieć!
Spojrzał na mnie ze zbolałą miną. Cofnął się do drzwi, ale ja odczułam nieustający ból, w okolicy serca.
- Tato... Przepraszam... Ja nie chciałam...- spuściłam głowę.
- Nic się nie stało. To ja powinienem przeprosić. Was wszystkie- podszedł do mnie i usiadł na krześle obok.- Naprawdę. Nie mogłem przyjechać, bo miałem ponowny wypadek. A raczej nie wypadek. Wykryto u mnie raka. Raka serca. Nie wiem, czy dadzą to wyleczyć... Często miewam bóle w okolicy serca i trudno oddycham. Nie mogłem przyjechać, bo leżałem w szpitalu w Anglii. Ponoć tam są najlepsze badania. No ale odesłali mnie tutaj. Nie powiedzieli, ile jeszcze przeżyję.
Spojrzałam na jego twarz wykrzywioną w bólu. Był przystojny, nie powiem. Od zawsze rozumiałam, dlaczego mama chciała wyjść za niego za mąż. Czarne, gęste włosy, które zawsze przeczesywał w irytacji ręką, lub jego ciemno-czyste niebieskie oczy, w których dałoby się zatopić jak w błękitnym morzu. Gdy uśmiech zagościł na jego twarzy, pojawiały się dołeczki w policzkach.
To jego przypominam. Ojciec wyjechał od nas gdy miałam jakieś 7 lat. Zostawił nas bez słowa pożegnania. Po prostu pewnego dnia mama przyjechała po mnie i po Olę do szkoły, wróciłyśmy, a jego już nie było. Wszystkie jego rzeczy zniknęły. Wówczas myślałyśmy, że tata pojechał po prostu na kolejną konferencję za granicę. Gdy mama oznajmiła, że tatuś już nie wróci, nie mogłyśmy dociec, o co jej chodzi.
Wszyscy zastanawiali się, po kim odziedziczyłam urodę. Nie byłam wcale brzydka, o nie. Czarne, proste włosy, sięgające prawie już do pasa, zawsze lśniły czystością. Niebieskie oczy, z zamieszką czarnych, po mamie, wydawały się być nieskazitelne jak nic innego. Cerę też miałam niczemu sobie, bardzo łatwo się opalałam, ale nie na murzynka. Po prostu mogłam się opalić i nie być blada. Nikt nigdy nie pamiętał ojca, zresztą ciągle jeździł po kraju i poza krajem, jest dosyć znanym politykiem. Ale nie tak znanym, by się zorientowali, że Sebastian Markal jest moim ojcem.
- Ale dlaczego miałbyś umrzeć?- nie mogłam do siebie dopuścić tego słowa - śmierć. Dlaczego mój tata miałby umrzeć? Może go wyleczyli, tylko że mu nic nie powiedzieli bo byli tak przepełnieni radością, że zapomnieli go o tym powiadomić?
- Nic mi nie mówili że mnie wyleczyli. Powiedzieli tylko miłej drogi powrotnej. To wszystko- westchnął.
- Tak się cieszę, że przyszedłeś mnie odwiedzić- ziewnęłam.
- Och, pewnie jesteś zmęczona. Zaczekasz jeszcze chwilę? Zostawiłem coś w samochodzie dla ciebie.
Kiwnęłam głową.
Tata szybkim krokiem wyszedł i usłyszałam, jak lekko pobiegł do wyjścia. Po dwóch minutach wrócił z paczuszką w ręku. A raczej dwoma paczuszkami.
- Myślałem, by ci coś kupić... Pamiętam jak kiedyś jako mała dziewczynka mówiłaś, że bardzo byś to chciała mieć- uśmiechnął się lekko, a w jego policzkach ukazały się te rozkoszne dołeczki.
Wzięłam do ręki pierwsze zawiniątko. Otworzyłam. Okazało się, że jest to książka.
- Tak byś się nie nudziła gdy nie będziesz mogła zasnąć.
Podał mi drugie zawiniątko. Było dosyć ciężkie. Moim oczom ukazało się śliczne dosyć duże, białe pudełeczko z kremową wstążką. Rozwinęłam ją. Otworzyłam pudełeczko i moje oczy ujrzały kamień wielkości malutkiej piąstki niemowlaka. Zaniemówiłam.
- Podoba ci się?- zapytał ojciec.
Otworzyłam usta ze zdumienia. Oto przede mną widniał diament, kamień szlachetny, o którym zawsze marzyłam. Był dosyć dużo, jak już powiedziałam, więc musiał kosztować fortunę.
- Tato... Nie musiałeś. Musiałeś wydać majątek!- wykrzyknęłam zdumiona.
- Eee tam gadasz, od czasu do czasu wydanie trochę forsy niczemu nie zaszkodzi-porozumiewawczo mrugnął do mnie i wyszedł z sali.

4 komentarze: