piątek, 17 września 2010

# 42.

Już nic nie słyszałam, nic nie czułam. Nie, przepraszam - czułam się, jakbym była nigdzie. Zapytacie, jak można być "nigdzie"? Otóż można. Jest to granica, taka pusta przestrzeń pomiędzy życiem a śmiercią. No i tak się zastanawiałam - wolę żyć czy też nie? "R-ro..." - usłyszałam, jednak nie byłam pewna, czy ktoś do mnie to powiedział, czy to głos w mojej podświadomości. Zdecydowałam się otworzyć oczy, co, prawdę mówiąc, przyszło mi z nie lada trudnością. Uchyliłam jedną powiekę i dostrzegłam lekkie światło. Ponownie zamknęłam oko, dodając cichym tonem:
- Zgaście to światło.
Już byłam przy wejściu do życia, jednak dalej znajdowałam się w bezdennej przestrzeni. Dosłyszałam jedynie "coś powiedziała!", po czym ponownie, nieco głośniejszym i pewniejszym tonem ponowiłam zdanie. Otworzyłam lekko oczy - w pokoju, czy czymś, gdzie się znajdowałam, było już ciemno.
- Rose? - przede mną pojawiła się twarz Oli.
Rozejrzałam się, czując lekki ból w szyi.
- Gdzie jestem?
- W domu. - położyła rękę na mojej głowie i lekko zmierzwiła mi włosy. - Jak się czujesz?
Zastanowiłam się.
- Nie jest źle. Tylko szyja mnie trochę boli.
Stanęła za mną i delikatnie zaczęła mi rozmasowywać szyję.
- Nie chcesz wiedzieć, jak przebiegło wszystko?
- Nie chcę.- mruknęłam cicho. Prawdę mówiąc, nie interesowało mnie to. Wiedziałam już, że jestem skończona. Więc po co się dobijać jeszcze bardziej?
Przez pewien czas rozmyślania zorientowałam się, że siostra nachylała się nade mną.
- Ojej, wybacz. Mówiłaś coś? - spojrzałam na nią i zamrugałam dwukrotnie oczyma.
- Pytałam, czy chcesz czegoś. Może chcesz kakao? Zimne, ciepłe?
- Tak, możesz mi zrobić zimnego kakao. - kiwnęłam lekko głową, kładąc lewą rękę na szyi. Już nie bolała mnie tak, jak wcześniej.
Dopiero uświadomiłam sobie, że na czymś siedzę. Wózek. Inwalidzki wózek. Super. Przymknęłam oczy i odchyliłam głowę do tyłu. Zaczęła mnie boleć głowa.
Ponownie się rozejrzałam i dostrzegłam, że jestem w salonie na dole. Położyłam ręce na kołach wózka i przesunęłam do przodu, tym samym jadąc przed siebie. Jakimś cudem zakręciłam do tyłu i pojechałam w stronę kuchni. Zatrzymałam się w przejściu. Przy blacie Ola robiła kakao.
- Gdzie mama? - zapytałam. Nie słyszałam, by w domu był ktoś oprócz nas.
- Musiała pojechać do pracy. To i tak dobrze, w końcu miała tydzień wolnego.
Westchnęłam. Nagle przypomniał mi się Kacper. I tata. I ten chłopak, jak on miał... Filip?
- Znasz jakiegoś Filipa, Rose? - spojrzała na mnie przez ramię, uśmiechając się lekko.
- Filipa? A, no tak. Był taki jeden, na obserwacji, na mojej sali. A czemu? - podrapałam się w skroń.
- Kazał mi przekazać Tobie kartkę. Zaczekaj. - odwróciła się w moją stronę i podeszła do szafki obok, po czym wyciągnęła spod solniczki małą karteczkę. Wyciągnęła ją w moją stronę, dlatego też zabrałam ją od niej delikatnie.
- Ach, dzięki. - powiedziałam cicho, rozwijając kartkę, która okazała się jednak dużą, wyrwaną kartką z zeszytu formatu A4.
`Witaj Rozalindo, jeśli to czytasz, zapewne już jesteś w domu. Z tej strony Filip, o ile mnie pamiętasz - nie wiem jak z Twoją pamięcią, możliwe jest, że dostałaś lekkiej anemii i nie pamiętasz wydarzeń z ostatniego czasu. Jednak jeśli mnie pamiętasz, to bardzo się cieszę. Mówiłem, że mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy, dlatego też podaję Ci tutaj swój adres, w razie gdybyś źle się czuła nie musisz od razu przyjeżdżać, wystarczy, że zadzwonisz. Także proszę, oto mój adres i numer telefonu...`
Dalej pisał już tylko adres i numer jego komórki. Z podpisem na końcu "pozdrowienia". Uśmiechnęłam się pod nosem.
- Kto to jest, wiesz coś o nim cokolwiek, prócz tego, że ma na imię Filip? - Ola położyła na stole dwa kubki z zimnym kakao. Podjechałam bliżej i upiłam łyk ze swojej szklanki.
- Wiem, że ma osiemnaście lat. No i znam jego imię. Tyle. - wzruszyłam ramionami. Prawdę mówiąc, to nic o nim nie wiedziałam prócz tego. Nagle doszedł do mnie dźwięk mojej komórki.
- Gdzie ona jest?
- W salonie, leży na kanapie.
Skinęłam lekko głową, napiłam się jeszcze kakao i ruszyłam do salonu. Podjechałam i wzięłam komórkę. `Nowa wiadomość od Kacper`. Uniosłam klapkę do góry i otworzyłam wiadomość.
`Cześć. Jak się czujesz, już się obudziłaś? Będę mógł Cię odwiedzić?`
Odpisałam mu.
`Hej. Tak, już się obudziłam. Jest okej. Wybacz, ale chciałabym trochę odpocząć, pomyśleć. Rozumiesz. Do zobaczenia.`
Pociągnęłam nosem - nie wiem czemu, ale chyba łapał mnie katar. Wróciłam do kuchni. Zabrałam kartkę i dopiłam do końca kakao.
- Mogę dostać się jakimś cudem do swojego pokoju?
- Oczywiście, że tak. Tylko muszę pójść do pana Bolka. Powiedział, że w razie czego chętnie pomoże w wnoszeniu Cię na górę. - pan Bolek to był nasz sąsiad. Od zawsze go lubiłam. Skinęłam głową i uśmiechnęłam się.
Po chwili Ola wróciła z sąsiadem. Wnieśli mnie na górę, po czym podziękowałam i zamknęłam się w swoim pokoju.
Sięgnęłam po komórkę i ponownie otworzyłam klapkę. Spisałam numer Filipa i zastanowiłam się, czy zadzwonić czy po prostu zapisać i poczytać książkę. Kliknęłam klawisz `połącz`. Od razu po kilku sygnałach odezwał się nieco zaspany głos:
- Ro-rose?

niedziela, 31 stycznia 2010

cz. 41

Obudziłam się. Głowa bolała mnie niemiłosiernie, słyszałam wokół hałas i bieganie.
- Przebudza się, przebudza się!- słyszałam kilka głosów na raz.
- Cicho, sama się obudzi!- dosłyszałam kolejny głos.
Otworzyłam oczy. Nagle oślepiły mnie jaskrawobiałe światła. Rozglądnęłam się. Dalej byłam na sali operacyjnej. Wiele pań i panów doktorów oraz pielęgniarek biegało, czegoś zawzięcie szukali, rozmawiali przejęci stłumionym szeptem. Kompletnie nie wiedziałam o co im chodzi, jakby dostali ADHD czy coś. Jakby nie mogli usiedzieć w miejscu i spokojnie poczekać.
Złapałam za rękę osobę stojącą najbliżej mnie, obróconą do mnie tyłem.
- Tak? - odwrócił się. Moim oczom ukazał się przystojny mężczyzna, niewiele lat starszy ode mnie, blondyn, o pięknych, błękitnych oczach. Myślałam, że zaraz utonę w błękicie jego oczu.
Potrząsnęłam głową.
- Przepraszam, czy... Operacja się nie powiodła?
Mężczyzna spuścił głowę.
- Hmm... Jakby ci to...
- Bez współczucia, proszę. I tak więcej szczęścia mnie w tym życiu spotkać chyba nie może.- uświadomiłam sobie, że dalej trzymam go za rękę, dlatego szybkim ruchem puściłam ściskaną dłoń i położyłam wzdłuż tułowia.
- Tak... Niestety, nie powiodła się.- spojrzał na mnie, z widocznym bólem w jego pięknych oczach.
Piękny... nie, pomyślałam. Tak nie może być, nie dam się omamić po raz kolejny blondynowi, w szczególności, że od niedawna jestem z Kacprem. Chociaż... Czy kocham Kacpra na tyle, by być z nim dalej? Sama nie wiem.
- Nazywasz się Rose, tak?- zapytał mężczyzna.
- Tak, Rozalinda. A pan?- splotłam w zakłopotaniu palce.
- Hahaha.- zaśmiał się delikatnie.- Nie pan, mam osiemnaście lat. Jestem tu tylko na obserwacji, czasem coś podaję.
- Ach, em...- na moich policzkach ukazały się delikatne rumieńce, przymknęłam oczy, by nie widzieć mężczyzny, a raczej chłopaka.- Przepraszam, nie wiedziałam... zatem, jak masz na imię?
- Jestem Filip. Miło mi cię poznać.
Filip... ładne imię, nie powiem. Otworzyłam oczy. Od razu ujrzałam chłopaka, który przyglądał mi się.
- Mnie również.- próbowałam się podnieść, by podać mu rękę, ale od razu przeszył mnie ból w plecach, skrzywiłam się.
- Kładź się, nie podnoś! Jeszcze coś sobie zrobisz, a wtedy to już będziesz miała niezbyt miło- powiedział, kładąc rękę na moim ramieniu i z powrotem kładąc mnie na poduszce.- Nie musisz mi podawać ręki, domyślam się, że chciałabyś to zrobić, dlatego tyle mi wystarcza.
- No dobrze.- rozglądnęłam się wśród tłumu.- Czyli co, czemu się nie udała? W końcu to tylko nałożenie gipsu, nic więcej.
- Jakaś kość w nodze została naruszona przypadkowo, dlatego też nie można założyć gipsu. Jeszcze sobie do jutra poleżysz, przynajmniej do jutra.- zamilkł na chwilę, wyciągając z kieszeni białego płaszcza komórkę. Spojrzał na wyświetlacz, szybko nacisnął parę przycisków na klawiaturze i schował ją z powrotem.- Na rękę teraz będą Ci zakładać, potem od razu zaczną coś robić z tą nogą, a kolejno chyba puszczą Cię do domu. Nie ma jak założyć tego gipsu na nogę, także jedynie coś wstawią i wrócisz do domu na wózku.
Zrobił zbolałą minę, kierując ją do mnie, po czym się lekko skrzywił.
- Niestety, teraz muszę cię przeprosić, muszę wracać. Doktor właśnie napisał do mnie, że mam do niego przyjść.- przeszedł na około łóżka i spojrzał jeszcze raz na mnie.- Mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy, Rozalindo.
Uśmiechnął się jeszcze przepraszająco, spoglądając w moje oczy i wyszedł z sali.
No pięknie... to ja naprawdę mam takiego pecha? Teraz to już zostanę kaleką do końca swojego życia... już nigdy nie będę uczestniczyć w zawodach przełajowych, ani nie spełnię marzenia wystąpienia na międzynarodowej olimpiadzie. Bardzo mi miło, doprawdy.
Do łóżka podeszła jakaś kobieta. Podniosłam głowę i spojrzałam na nią.
- Pozwolisz, że wstrzyknę ci lek usypiający. Dobrze?- zapytała, patrząc mi w twarz.
Skinęłam jedynie głową, zamykając oczy. Kobieta wbiła mi strzykawkę w rękę, po chwili wyjęła i odeszła na bok. Po niedługim czasie znowu straciłam świadomość i usnęłam.

sobota, 30 stycznia 2010

cz. 40

Od razu po wyjściu taty z sali, wszyscy zbiegli się do mnie. Mama pierwsza przyklękła przy łóżku, wzięła moją rękę w swoją dłoń i zapytała:
- I jak? Coś ci dał?
- Nie udawaj że nie patrzyłaś, mamo- zaśmiałam się.
- Ależ ja doprawdy się nie patrzyłam- zrobiła wielkie oczy. Kacper z tyłu poruszał głową, wyraźnie rozbawiony.- No, pokaż to cudo.
Sięgnęłam zdrową ręką pod poduszkę, i wyciągnęłam prezenty. Podałam książkę.
- Ooo, książka. Widzisz kochanie, nie będziesz się nudzić. Poproszę panią o jakąś podstawkę by było ci wygodnie jak będziesz chciała czytać. A to drugie, co to?
- Nie uwierzysz- spojrzałam na Olę i Kacpra.- Tak znaczy nie uwierzycie.
Podałam mamie pudełeczko.
- Ciężkie- stwierdziła.
- I duże- dodała Ola.
Otworzyła pudełeczko i otwarła buzię, zdumiona. Kacper aż gwizdnął z zachwytu.
Przejął opakowanie od mamy i wyciągnął. Przyglądał się.
- Musiało być dużo warte. Najcenniejszy diament. Takie złoża leżą tylko na nie zanieczyszczonych terenach. Południowa Afryka albo niektóre części Brazylii. Zapewne złoża kimberlitowe. Bardzo cenne.
Spojrzałyśmy na niego, a ja ściągnęłam brwi.
- Co?- zrobił zmieszaną minę.- Ale o co chodzi?
- Skąd to wiesz?- zapytałam.
- Interesuję się minerałami, a bo co?
- Nie nic, tak pytam- i nagle zamarłam, patrząc poza tłumem wokół mnie. Kacper się obrócił, i nagle pobladł.
Nie byłam w stanie wymówić słowa. Ledwie ruszyłam ręką w znaku, by odszedł.
Kacper wstał. Podszedł do Maksa i popchnął za drzwi.
- Nie jesteś tu mile widziany, Max- warknął na korytarzu.
- Bo co, boisz się że zabiorę ci twoją dziewczynę?- na jego twarzy zagościł ironiczny uśmiech.
- Nawet się nie waż, bo będziesz miał ze mną do czynienia- już miał wracać do sali, gdy Maks złapał go za ramię i szepnął.
- Już się nie mogę doczekać- odwrócił się i poszedł.
Kacper wrócił do nas.
- Kiedy mnie wypuszczą?- zadałam pytanie.
- Jutro powinni, dzisiaj będą zakładać ci gipsy- przyszła pielęgniarka i zgrabnym ruchem dłoni wskazała, by wyszli.
Kacper odwrócił się w jej stronie i powiedział cicho:
- Jeszcze chwila, możemy zostać sami?
- Oczywiście- pielęgniarka uśmiechnęła się, przyszykowała salę do "operacji" i zasłoniła okno, po czym wyszła. Zostaliśmy sami.
- Wiesz, Rose...- usiadł na krzesełku i wziął moją rękę w swoją.- Bardzo mi przykro z tego, co zaszło. Chciałem ci powiedzieć, że jak coś ci się przypomni, mów od razu, na mnie możesz liczyć. Nie musisz mieć przede mną żadnych tajemnic. Zostanę jeszcze do jutra i razem z twoją rodziną odwiozę was do domu. Jak będziesz chciała, będę mógł zostać z tobą trochę. Dzisiaj jeszcze się nie prześpię.
- Ale, Ka...- położył mi palec na ustach, nachylił się, złapał kosmyk włosów i zawinął sobie na palcu. Zarumieniłam się.
- Ciii. Spokojnie. Teraz będziesz miała zakładany gips. Kocham cię, Rossi- po czym pocałował mnie czule w usta.
Już chciał się odsunąć, ale ja odwzajemniłam pocałunek.
- No no, kochana, co za dużo to nie zdrowo- posłał mi szelmowski uśmiech i wyszedł z sali, natomiast weszła pielęgniarka.
- Mieć takiego chłopaka to jakby mieć złoto- puściła do mnie oczko.- Nie strać go. A teraz proszę się położyć wygodnie, zaraz wszystko się zacznie, ale proszę się nie martwić, wszystko pójdzie po dobrej myśli a jutro już będziesz mogła wrócić do domu.

piątek, 22 stycznia 2010

cz. 39

Wpatrywałam się w mężczyznę który stał w drzwiach sali. Kacper ulotnił się na korytarz, zostałam sama z owym mężczyzną.
Zastanawiałam się, czy może być przymilną czy też złośliwą. Więc postanowiłam zapytać:
- Tato, co ty tu robisz?
Wyraźnie zabrakło mu słów w jego niewyparzonej gębie. Zawsze potrafił na mamę ryknąć jak niejeden mąż. I to z jakimi słowami.
- No jak to co? Usłyszałem o twoim wypadku... Tak mi przykro...- zaczął.
- Tak, przez parę lat się nie odzywałeś, nawet nie dawałeś oznak życia, a teraz nagle jest ci mnie żal!? Daruj sobie takie teksty!- wypaliłam.
- Rose...
- Żadna Rose! Jestem Rozalinda! I nie mam ochoty cię tutaj widzieć!
Spojrzał na mnie ze zbolałą miną. Cofnął się do drzwi, ale ja odczułam nieustający ból, w okolicy serca.
- Tato... Przepraszam... Ja nie chciałam...- spuściłam głowę.
- Nic się nie stało. To ja powinienem przeprosić. Was wszystkie- podszedł do mnie i usiadł na krześle obok.- Naprawdę. Nie mogłem przyjechać, bo miałem ponowny wypadek. A raczej nie wypadek. Wykryto u mnie raka. Raka serca. Nie wiem, czy dadzą to wyleczyć... Często miewam bóle w okolicy serca i trudno oddycham. Nie mogłem przyjechać, bo leżałem w szpitalu w Anglii. Ponoć tam są najlepsze badania. No ale odesłali mnie tutaj. Nie powiedzieli, ile jeszcze przeżyję.
Spojrzałam na jego twarz wykrzywioną w bólu. Był przystojny, nie powiem. Od zawsze rozumiałam, dlaczego mama chciała wyjść za niego za mąż. Czarne, gęste włosy, które zawsze przeczesywał w irytacji ręką, lub jego ciemno-czyste niebieskie oczy, w których dałoby się zatopić jak w błękitnym morzu. Gdy uśmiech zagościł na jego twarzy, pojawiały się dołeczki w policzkach.
To jego przypominam. Ojciec wyjechał od nas gdy miałam jakieś 7 lat. Zostawił nas bez słowa pożegnania. Po prostu pewnego dnia mama przyjechała po mnie i po Olę do szkoły, wróciłyśmy, a jego już nie było. Wszystkie jego rzeczy zniknęły. Wówczas myślałyśmy, że tata pojechał po prostu na kolejną konferencję za granicę. Gdy mama oznajmiła, że tatuś już nie wróci, nie mogłyśmy dociec, o co jej chodzi.
Wszyscy zastanawiali się, po kim odziedziczyłam urodę. Nie byłam wcale brzydka, o nie. Czarne, proste włosy, sięgające prawie już do pasa, zawsze lśniły czystością. Niebieskie oczy, z zamieszką czarnych, po mamie, wydawały się być nieskazitelne jak nic innego. Cerę też miałam niczemu sobie, bardzo łatwo się opalałam, ale nie na murzynka. Po prostu mogłam się opalić i nie być blada. Nikt nigdy nie pamiętał ojca, zresztą ciągle jeździł po kraju i poza krajem, jest dosyć znanym politykiem. Ale nie tak znanym, by się zorientowali, że Sebastian Markal jest moim ojcem.
- Ale dlaczego miałbyś umrzeć?- nie mogłam do siebie dopuścić tego słowa - śmierć. Dlaczego mój tata miałby umrzeć? Może go wyleczyli, tylko że mu nic nie powiedzieli bo byli tak przepełnieni radością, że zapomnieli go o tym powiadomić?
- Nic mi nie mówili że mnie wyleczyli. Powiedzieli tylko miłej drogi powrotnej. To wszystko- westchnął.
- Tak się cieszę, że przyszedłeś mnie odwiedzić- ziewnęłam.
- Och, pewnie jesteś zmęczona. Zaczekasz jeszcze chwilę? Zostawiłem coś w samochodzie dla ciebie.
Kiwnęłam głową.
Tata szybkim krokiem wyszedł i usłyszałam, jak lekko pobiegł do wyjścia. Po dwóch minutach wrócił z paczuszką w ręku. A raczej dwoma paczuszkami.
- Myślałem, by ci coś kupić... Pamiętam jak kiedyś jako mała dziewczynka mówiłaś, że bardzo byś to chciała mieć- uśmiechnął się lekko, a w jego policzkach ukazały się te rozkoszne dołeczki.
Wzięłam do ręki pierwsze zawiniątko. Otworzyłam. Okazało się, że jest to książka.
- Tak byś się nie nudziła gdy nie będziesz mogła zasnąć.
Podał mi drugie zawiniątko. Było dosyć ciężkie. Moim oczom ukazało się śliczne dosyć duże, białe pudełeczko z kremową wstążką. Rozwinęłam ją. Otworzyłam pudełeczko i moje oczy ujrzały kamień wielkości malutkiej piąstki niemowlaka. Zaniemówiłam.
- Podoba ci się?- zapytał ojciec.
Otworzyłam usta ze zdumienia. Oto przede mną widniał diament, kamień szlachetny, o którym zawsze marzyłam. Był dosyć dużo, jak już powiedziałam, więc musiał kosztować fortunę.
- Tato... Nie musiałeś. Musiałeś wydać majątek!- wykrzyknęłam zdumiona.
- Eee tam gadasz, od czasu do czasu wydanie trochę forsy niczemu nie zaszkodzi-porozumiewawczo mrugnął do mnie i wyszedł z sali.

czwartek, 21 stycznia 2010

PRZEPRASZAM !

Przepraszam Was bardzo, ale chcę oznajmić, iż RR dzisiaj n i e b ę d z i e.

Przepraszam, ale dzisiaj po prostu nie mam ochoty na pisanie, być może później mnie najdzie by napisać, ale nie sądzę. Przecież czasem też muszę trochę odpocząć.

Pozdrawiam, miłego dnia ;)

środa, 20 stycznia 2010

PYTANIE !!

Mam pytanie, a raczej dwa. Chcę wiedzieć, podoba Wam się RR ?

A drugie pytanie, dodałam tło bloga ze strony hotbliggityblog.com . Jak sądzicie, lepiej wygląda teraz czy poprzedni, klasyczny wygląd strony, tzn czarny??

Czekam na odpowiedzi w komentarzach. Pozdrawiam!!

cz. 38

Kolejnym razem, gdy się przebudziłam, nikogo nie było na mojej sali. Dalej nie wiedziałam, co ze mną jest, ani co było przed tym niefortunnym wypadkiem. Nagle poczułam przeszywający ból w głowie. Odruchowo złapałam się za nią lewą ręką, lekko masując, by ujarzmić ból. Rozglądnęłam się.
Podniosłam nogę. Nie udało mi się. Drugą nogę uniosłam ze skrzywieniem na twarzy. Chciałam spróbować wstać, podeprzeć się prawą ręką- nagle poczułam taki ból w tej ręce, że aż zaczęłam się zwijać z bólu na łóżku szpitalnym. Natychmiastowo przybiegła pielęgniarka.
- Co jest kochanie? Coś cię boli? Spokojnie, spokojnie. Pokaż to- wzięła moją rękę i spojrzała na nią.- Nawet nie waż mi się cokolwiek z nią robić. Nie ruszaj nią niczego.
- Co... Co się ze mną stało?- spytałam, sama siebie zadziwiając, bowiem nie miałam w planach zadać tego pytania. Jakiegokolwiek pytania.
- Tamta pani, która była wcześniej, twoja matka, mówiła że spadłaś ze schodów. Niestety, był to bardzo niebezpieczny wypadek. Złamałaś nogę i rękę.
Nie rozumiałam, co do mnie mówiła. Że jak? Złamałam nogę i rękę? Że ja? Ale...
Po pewnej chwili zrozumiałam. Zostałam kaleką. Złamałam sobie kości. Moja kariera biegaczki legła w gruzach. Już prawdopodobnie nigdy miałam nie stanąć na biegach przełajowych czy czymś tego rodzaju.
- Nie martw się skarbie, wyjdziesz z tego. Co prawda minie trochę czasu, ale wyjdziesz.
Przełknęłam głośno ślinę.
- Czy jest ktoś z mojej rodziny, znajomych?- zapytałam.
- Tak, jest twoja mama, siostra i pewien chłopak. Poprosić kogoś?
Przemyślałam, kogo wybrać. Może Aleksandrę? Albo mamę? Nie, z mamą nie porozmawiam o sprawach dziewczęcych, w tym momencie się krępuję.
- Poproszę, żeby zawołała pani Olę.
- Dobrze.
Wyszła za drzwi i usłyszałam szeptanie. Po chwili na sali zjawiła się Ola.
- Jezu, siostrzyczko...- zaczęła, podeszła do mnie, uklękła przy łóżku.
Przez moje ciało przeszedł dreszcz. Poczułam, jak do oczu napływają mi łzy.
- Nie mam pojęcia jak to się stało- powiedziałam zduszonym głosem.- Jedyne co pamiętam, to to że w nocy zemdlałam, potem wstałam nad ranem i wydarzyło się to. I co teraz będzie?
- Dobrze będzie. Jakoś przez to przetrwamy- powiedziała równie zduszonym głosem.
- Jak to dobrze?! Nie dość, że nigdy już prawdopodobnie nie będę mogła robić tego co kocham, to zostanę kaleką! Już nią jestem! Jak to będzie wyglądać! Idę sobie do szkoły na wózku?! Niedoczekanie!- zdenerwowałam się.
- Proszę cię, nie denerwuj się. Zdarzył się wypadek. Wiesz o tym, że poszłaś w ślady ojca. Sam zrobił sobie krzywdę.
- Racja. Fakt. Ciekawe czy w ogóle zainteresuje się tym, jak się dowie, co mi się przytrafiło...
Aleksandra spuściła głowę.
- Pewnie nie- szepnęłam tak cicho, że tylko ja to usłyszałam.
- Masz rację, ale może się jednak zainteresuje. Może przyjdzie i coś powie miłego. Może ci coś da.
- A... ile muszę tutaj leżeć?
- Jeszcze nie założyli ci gipsu ani na nogę, ani na rękę. Dopiero będą to robić. Jak na razie masz same opatrunki.
Spojrzałam przez szybę na korytarz. Zauważyłam Kacpra. Wyglądał na zdruzgotanego. Nawet nie byłam w stanie się uśmiechnąć.
- Kacper jest naprawdę miłym i szlachetnym chłopakiem- powiedziała moja siostra przechwytując gdzie się patrzę.- Pewnie sądziłaś, że nie będzie chciał z tobą być. Jednakże siedzi tutaj całymi dniami i nocami, nawet nie słucha gdy każą mu iść do szkoły. Chce być jak najbliżej ciebie.
Łza ściekła mi po policzku.
- Możesz go zawołać?
- Oczywiście- odeszła i po chwili wszedł chłopak. Miał podkrążone oczy i zbolałą minę.- Jak się masz, chérie*?- spytał.
- A jak się może mieć kaleka z połamanymi kośćmi?- rzuciłam beznamiętnie.
- Och- jęknął, i wziął mnie za rękę.- Nie mów tak o sobie.
- Ależ tak- oczy znowu naszły mi łzami.- Sądziłam, że po tym wszystkim pójdziesz sobie i zaczniesz mnie ignorować...
- Żartujesz sobie? W życiu bym tak nie postąpił. A szczególnie nie z tobą.
Usłyszałam pukanie w szybę. Spojrzałam. Ujrzałam mamę. Miała krzywą minę. Zapytałam wzrokiem o co chodzi.
- Kacper... Mama coś chce, byś wyszedł...- zaczęłam.
- Dobrze, już dobrze- ścisnął moją rękę i się nachylił.- Rose...
Nie skończył. Do pomieszczenia wszedł dorosły mężczyzna, z czarnymi włosami, eleganckim ubraniem i niebieskimi oczami. Dokładnie jak ja.

_____________
* chérie (fran.)- ukochana.

nowe tło

wtorek, 19 stycznia 2010

cz. 37

Śniłam.
Czułam, że śnię, bo to nie mogło być prawdziwe. Irracjonalne.
Szłam przez las. W górze świeciło słońce, ponad drzewami.
Omijałam kolejno gęstwiny, patrząc na wiewiórki i lisy wokół.
Nagle ktoś mnie złapał za ramię. Odwróciłam się do tyłu i zaczęłam spadać. W otchłań.
Obudziłam się cała oblana zimnym potem. Dyszałam ciężko. Rozglądnęłam się wokół. Byłam w swoim pokoju, na podłodze. Musiałam spaść z łóżka. Nie pamiętałam, co było, zanim zasnęłam. A może zanim zemdlałam. Nie pamiętałam. Sen po paru sekundach także odszedł w niepamięć.
Wstałam. Chwiałam się na swoich nogach, które były jakby z galarety. Chciałam pójść na dół, gardło miałam wysuszone. Wpierw spojrzałam na zegarek. Była 4 nad ranem.
Podeszłam do drzwi. Spojrzałam na schody, i nagle zakręciło mi się w głowie. Próbowałam złapać się poręczy. Na nic. Nie zdążyłam.
Spróbowałam krzyknąć.
- Mamo!- zawołałam zduszonym głosem, i spadłam na schody.

- Rose? Rose? ROSSI!- słyszałam głos nad swoją twarzą. Nie miałam pojęcia, gdzie jestem ani co się dzieje.
Próbowałam otworzyć oczy. Nie mogłam. Jakby jakaś siła przytrzymywała moje powieki, abym nie widziała, gdzie się znajduję. Próbowałam coś powiedzieć. Cokolwiek. Tego także nie mogłam uczynić. Chciałam im dać do zrozumienia, kimkolwiek byli, że żyję. Że nie umarłam. A może umierałam?
- Spokojnie, proszę pani. Niech tu pani spojrzy. Powoli się przebudza- usłyszałam kolejny głos. Był spokojny, jednakże stanowczy. Nie znałam jego.
- Och- westchnęła osoba nade mną. Czułam że nie są przy mnie jedna osoba, a powyżej dwóch. Zastanawiałam się, gdzie jestem, że tak się zebrali wokół mnie i kto jest przy mnie.
Siłowałam się z własną powieką, by unieść ją do góry. Pff, jak to brzmi. Jednakże, jest to prawda. Siłowałam się z własną powieką, która jakby skleiła się z dolną. W końcu udało mi się. Otworzyłam jedno oko. Potem kolejne.
Zauważyłam białe pomieszczenie. Rozejrzałam się. Podniosłam głowę. Nagle ludzie wkoło mnie popchnęli moją głowę, by leżała.
- Nie, nie, nie, kochanie. Ty masz leżeć, skarbie.
Zamrugałam kilka razy. Pierwszą twarz, którą ujrzałam, była twarz mamy. Kolejne, które zobaczyłam, należały do pielęgniarek, lekarzy, Karoliny, Oli, Kacpra, Maksa... Maksa?
Przymrużyłam oczy, patrząc na niego. Zerknęłam na Kacpra. Nie był najwyraźniej zadowolony z obecności pewnej tu osoby. Wiedziałam, której.
Machnęłam ręką w stronę Kacpra. Świta spojrzała na mnie i rozeszła się na korytarz.
Wziął mnie za rękę.
- Jak się masz?- spytał.
Wzruszyłam ramionami.
- Tak sobie- odpowiedziałam zdławionym głosem.- Co on tu robi?
Zrzedła mu mina.
- Maksio?
- Taak.
- Nie wiem. Sam się przybłąkał. Ponoć usłyszał, że leżysz w szpitalu i przyszedł tutaj sprawdzić, jak się czujesz.
- Kacper...- zaczęłam.
- Tak?- ścisnął mocniej moją rękę.
Czułam, że już nie zdołam nic więcej powiedzieć, uśmiechnęłam się blado, ścisnęłam jego rękę jak najmocniej mogłam i zasnęłam.

niedziela, 17 stycznia 2010

cz. 36

Stałam, patrząc w niemym zdumieniu.
Jakby określenie ,,szczęka opadła mi do podłogi'' było możliwe, pewnie tak by się ze mną stało.
No ale, że to przeczy prawom fizyki (albo jak ktoś ma taką szczękę, o jacie, chyba powinien być w Księdze Rekordów Guinessa?), to moja szczęka po prostu otworzyła się lekko i tak patrzyłam jak tępak na niego, jak takie mało rozumne zwierzątko. Tyle że w piżamie.
Zgrabnym ruchem dłoni przymknął moją na wpół otwartą buzię, a ja dalej tak stałam, nie wiedząc co powiedzieć.
Złapał mnie za ramiona, obrócił przodem do mojego pokoju i pokierował mną. Usiadłam na łóżku, przysunął sobie krzesło sprzed biurka i usiadł naprzeciw mnie.
Zamrugałam kilkakrotnie oczami.
- Co tu robisz?- zapytałam zdławionym głosem.
Uff. Wreszcie przełamałam pierwsze lody.
- Zauważyłem cię... dziś niedaleko mojego domu... i sobie uświadomiłem, że...- Maks nachylił się, chcąc mnie pocałować.
Odsunęłam się.
- Co ty do cholery jasnej wyprawiasz? Kompletnie cię przegrzało?
Spojrzał na mnie wyraźnie zdezorientowany.
- Czy ty sobie myślałeś, że teraz, gdy jestem z Kacprem, zerwę z nim i wrócę do ciebie jak na skrzydłach? I że zranię Monikę?
- Przecież ty jej i tak nie lubisz.- burknął.
- To co z tego! Nie chcę jej ranić tylko dlatego, że ty masz jakieś zachciewajki!
Patrzył dalej na mnie tak, jak ja na niego na balkonie.
Uśmiechnęłam się ironicznie, spojrzałam w sufit.
- Co ty sobie myślałeś?- zacisnęłam wargi.
- Że do mnie wrócisz.
- Coo? Zabawny jesteś? My nawet nie byliśmy parą. Bynajmniej mi nic o tym nie było wiadomo.
- Jak to?
- Jak to?- prychnęłam rozbawiona.- Nie rozbawiaj mnie, proszę cię. Nie wrócę do ciebie. Nigdy. Nie po tym, co mi zrobiłeś. Za późno. Najpierw się myśli, potem robi.
Wstałam. Ręką wskazałam balkon.
- Wyjdź.
- Ale...
- Wyjdź powiedziałam.- zamknęłam oczy.
Ostatnie co usłyszałam tej nocy, to odgłos zeskakiwania z pergoli. Po tym wszystkim padłam niezamierzanie na łóżko, momentalnie tracąc świadomość wszystkiego.

sobota, 16 stycznia 2010

cz. 35

Małe wtrącenie... Zauważyłam, że w cz. 33 i 31 napisałam ,,Kaja'' - przepraszam ogromnie, pomotało mi się wszystko! Pisze także książkę inną, i mi się pomyliło... No niestety, bywa.



Myślałam, sądziłam, że odpowie coś w stylu ,,Weź się przymknij, Markal'' albo coś podobnego. (Markal to nazwisko Rose)
Wyprzedziłam go. Teraz z kolei ja czułam na sobie jego wzrok.
Przed szkołą stał Kacper. Czekał na kogoś. Widocznie na mnie.
- Hej!!- krzyknął z oddali, podchodząc do mnie.
- Cześć.- uśmiechnęłam się, pocałowałam go.
Kątem oka zauważyłam jak Max przywitał się z Moniką, która chciała też go pocałować, ale on patrzył w naszym kierunku.
Uśmiechnęłam się ironicznie. Poszliśmy do szkoły.

Oczywiście, nudno było. Panie specjalnie się nie wysiliły z tematami. Prawie że spałam na lekcjach. Po szkole wracałam sama. Nie było dziś Karoliny.
Otworzyłam drzwi. Zawołałam.
- Ola?- cisza.- Mama?
Dalej cisza. Przecież dzisiaj mama miała wolne, rano była w domu. Ruszyłam szybkim krokiem do kuchni.
Była karteczka, od mamy.
,,Rozalindo, poszłam na zakupy. Niedługo wracam.
12:35 Mama''
Okay. Poszłam na górę do pokoju. Wyciągnęłam zeszyty z dzisiaj i potrzebne na nazajutrz.
Sprawdziłam zadania domowe. Odrobiłam. Potem włączyłam komputer, posłuchałam muzyki leżąc na łóżku.
Spojrzałam na zegarek. 20:15. Ojej, czyżbym przysnęła?
Muzyka dalej rozbrzmiewała w głośnikach. Wyłączyłam komputer. Zeszłam na dół.
- Czeeść?
- Witaj córeczko.
Uśmiechnęłam się.
- Przysnęłam w południe.
- Spokojnie, widziałam. Nie chciałam cię budzić.
Zrobiłam sobie na kolację płatki kukurydziane z mlekiem. Dosypałam płaską łyżeczkę cukru.
- Idę do siebie.- rzuciłam, po czym wróciłam z powrotem do pokoju.
Położyłam miskę na biurku. Usiadłam i zjadłam.
Usiadłam na krzesełku przed toaletką. Poprawiłam włosy, unosząc je trochę do góry.
Jakby tu się jutro uczesać?, pomyślałam.
Nagle na szybach drzwi od balkonu zadudnił deszcz. Pięknie.
Spojrzałam na drzwi. Rzeczywiście padało. A miała być dzisiaj w miarę ciepła noc.
Usiadłam na łóżku. Nagle wpadło mi do głowy, że może wybiorę się na mały spacer.
Zbiegłam na dół i złapałam kurtkę oraz szalik.
- A ty gdzie tak pędzisz?- usłyszałam pytanie mamy.
- Na spacer.- odrzekłam.
- Przecież pada!
- Właśnie dlatego chcę iść.
I wybiegłam na dwór.
Powędrowałam znajomymi ulicami. Nie wiadomo dlaczego, znalazłam się niedaleko domu Maksa. W oddali było widać jego dom. Przystanęłam i zaczęłam się przypatrywać. Nagle zasłony w oknie się poruszyły. Po paru sekundach drzwi się otworzyły.
Otworzyłam szeroko oczy.
Nie, tylko nie on, zapewniłam się w duchu, to pewnie jego matka czy ojciec.
Niestety, z drzwi ukazał się Max.
- Rose?
Odwróciłam się i zaczęłam biec w stronę domu.
- Zaczekaj!- słyszałam za sobą.
Deszcz przybierał na sile, a ja coraz szybciej biegłam. Wpadłam do domu jak błyskawica.
- Już koniec przechadzki?
- Taak.
Powiesiłam z powrotem kurtkę i szalik na wieszaku. Wbiegłam po schodach do swojego pokoju.
Słyszałam, jak coś odbijało się o szybę drzwi. Wiedziałam, że to nie deszcz. Jednakże nie podeszłam.
Położyłam się na łóżku.
W pewnym momencie ponownie usnęłam.
Obudziłam się. Było wpół do pierwszej.
Usiadłam. Wzięłam piżamę i kosmetyczkę, po czym poszłam do łazienki.
Wróciłam do pokoju. Usłyszałam uderzenie w drzwi. Podeszłam do nich.
Nikogo nie było. Otworzyłam drzwi. Wyszłam na balkon.
Nagle ktoś dotknął mojego ramienia. Obejrzałam się w bok.
- Rose.

cz. 34

- No, ciekawe.- mruknęłam ledwie słyszalnie pod nosem idąc do szkoły.
Zamknęłam za sobą drzwi, wychodząc z domu.
Zerknęłam do tyłu. Nikt nie szedł.
A niech mnie.- pomyślałam.- Miał iść. trochę bym się z nim podroczyła.
Oczywiście miałam na myśli Maksa.
Wczoraj rozegrałam to znakomicie. Myślałam, że pęknę z dumy, z tego, co zrobiłam, pomimo że nie lubię się wywyższać.
Na sam rzut oka było widać, że zrobił się zazdrosny. Bardzo zazdrosny.
Może jeszcze coś do mnie czuje? ...
Nie! Nie mogę tak myśleć. Nawet jeśli.
Jestem z Kacprem. Nie mogę mu tego zrobić.
Żaden Max nie zmąci mi na nowo w mojej głowie. Wiem już, do czego jest zdolny.
Nabrałam się. Jakaż ja byłam głupia. Jaka naiwna.
Usłyszałam za sobą kroki i miarowe oddychanie. Zaczęłam łapczywie brać powietrze.
Nie miałam ochoty się obrócić. Kto idzie. Wiedziałam doskonale, kto za mną idzie.
Nagle znalazł się przy moim prawym boku.
Zerknęłam na niego kątem oka. Zauważyłam, jak rzucił mi wręcz gniewne spojrzenie.
Po chwili przyspieszył. Podniosłam głowę, włosy odgarnęłam za ucho. Spojrzałam przed siebie, na jego plecy. Nie wiem, czemu poczułam pewnego rodzaju euforię. Że idę za nim. Że spojrzał na mnie.
To co z tego, że był zły. Odważył się spojrzeć.
Poczuł mój wzrok na sobie. Odwrócił głowę do tyłu.
Przystanęłam na sekundę, po czym zorientowałam się, że stoję. Ruszyłam jakby niby nic.
Nogi odmawiały mi posłuszeństwa. Miałam ochotę pobiec przed siebie i rzucić się mu na szyję.
Chociaż, nie wiem, czemu ja tak to przeżywam. W końcu nawet nie chodziliśmy ze sobą. Nie oficjalnie.
Patrzyłam w chodnik. Nagle zderzyłam się z czymś większym ode mnie. Podniosłam wzrok. Zauważyłam jego.
- Uważaj jak chodzisz ? - rzuciłam.- Idź i nie tarasuj przejścia. Chciałabym dojść do szkoły przed dzwonkiem.
- Ach, sorry.- mruknął.
Sorry? On przeprosił?...

sobota, 2 stycznia 2010

Cz. 33 (dłuuga)

Kacper złapał jeden kosmyk, po czym wsunął mi za ucho. Położyłam głowę na jego ramieniu.
Nic nie mówiliśmy. Chociaż, ta cisza była całkiem przyjemna. I jemu chyba także odpowiadała.
Po chwili, ale raczej takiej dłuższej, bowiem nie zwracałam uwagi na czas, Kacper podniósł moją brodę do góry, na przeciw jego, i znowu pocałował mnie najpierw w policzek, potem w nos, na koniec w usta. Założyłam mu ręce na szyi. Objął mnie w pasie.
Nie wiem, ile czasu minęło, nim sam mnie od siebie oderwał. Mogło to trwać sekundy, minuty, albo i godziny. Nieważne. Przy nim czas mijał niepostrzeganie.
Z lekkim westchnieniem wyciągnęłam komórkę z kieszeni spodni. Nacisnęłam na klawisz, by zobaczyć, która jest godzina.
- O Boże.- jęknęłam.
- Która jest?- popatrzył na mnie, ale nie, przecież on cały czas na mnie patrzy.
- Późno. Osiemnasta.
- O ja... Moi rodzice nawet nie wiedzą, że wyszedłem. Ale co tam, gdy mogę być z tobą.- posłał mi uśmiech.
Odwzajemniłam.
- Wracamy?- spytałam.
- Owszem.
Podniosłam się z miejsca.
Ruszyliśmy w stronę osiedla.
- Wiesz... Nie sądziłem, że tak to się stanie. Nie wiem, co sobie myślałem... Dzisiaj, u Ciebie, myślałem, że mnie odepchniesz i wygonisz za drzwi. Nawet nie oddając mi kurtki. Nie wiedziałem, że... Cokolwiek do mnie czujesz.- westchnął.
- Szczerze... Też tego nie wiedziałam, i nigdy bym nie przypuszczała...
- Tyle czasu czekałem. W pewnym momencie myślałem że to już nigdy nie nastąpi. No ale. Warto było czekać.
- Tak.
Byliśmy jakieś 500m od mojego domu.
- Rose... Czy... Wiem, że to już jest, ale chcę się upewnić. Czy... Chcesz ze mną chodzić?
- Pragnę tego.
Pocałowałam go w usta. W tym samym czasie na przeciw zauważyłam Maksa.
Wpiłam się w jego usta z zapomnieniem. Max patrzył oniemiały.
Widziałam, jak z koloru białego jego twarz przybierała kolor niebieski, potem purpurowy. Szybkim krokiem ruszył przed siebie do domu.
Odsunęłam się.
- Dziękuję.
Pogładził mnie po policzku.
- Raczej ja.
I odeszłam do domu, wyczekując z pragnieniem następnego dnia.

Cz. 32

Sięgnęłam po szalik, ale ręka mnie wyminęła.
- Pozwolisz, że ja to zrobię.- popatrzył na mnie, czekając na odpowiedź.
Skinęłam głową.
Owinął mi wokół szyi szalik.
Na ręce wciągnęłam rękawiczki, tak samo Kacper.
- Możemy wychodzić.- rzekłam, po czym złapałam za klucze które leżały we wgłębieniu w ścianie.
Chciałam otworzyć drzwi, ale on mnie wyprzedził.
- Pozwolisz, panie przodem.
Ukłoniłam się z uśmiechem i wyszłam za drzwi, a chłopak za mną.
Przekręciłam klucz w zamku u wyszliśmy.
- Jeju, jak zimno.- mruknęłam pod nosem.
Kacper objął mnie ramieniem.
Uśmiechnęłam się pod nosem.
- Mogę?
- Pewnie.
Szliśmy tak, nie wiadomo w jakim kierunku. Po chwili zauważyłam, że weszliśmy do lasu.
Nagle przypomniały mi się dawne czasy. Z Maksem.
Odtrąciłam je w kąt umysłu, ciesząc się teraźniejszością. Tym, co jest teraz. Tamto było, i nie powróci. Nawet nie chcę, by powróciło.
Ach, jakaż to będzie rozkosz, ujrzeć Maksa z Moniką idących niedaleko nas, tak znaczy mnie i Kacpra. Gdyby tak na mnie wpadli. Chcę zobaczyć minę Maksa. Ciekawa jestem, co powie.
Doszliśmy do rzeki. Zauważyłam kamień, dosyć duży by usiąść na nim we dwoje.
Poprowadziłam chłopaka do niego. Usiedliśmy.
Patrzyłam się na rwącą rzekę, wiatr smagał mi włosy.

Cz. 31

Siedziałam tam przy fortepianie jak oniemiała.

Naprzeciw mnie siedział Kacper, zadowolony z tego co zrobił.

W pewnym sensie, też byłam z tego zadowolona.

,,Nigdy bym o tym nie pomyślała w TEN sposób.

Nie myślałam, że coś z tego wyjdzie. Zawsze mnie irytował. Kacper? Ten Kacper który uganiał się za mną od... zawsze?

Nie, to musi być jakiś sen.

Poza tym, dlaczego... Dlaczego mu pozwoliłam? Jak?

Nie chciałam, by tak to się potoczyło. A jednak. Pocałował mnie.

Kacper. Ten Kacper.

Nagle zauważyłam... Zauważyłam w nim c o ś . Nie zwykłego, irytującego kolegę z przedszkola i szkoły, a chłopaka, który mi się podoba.

Te jego czarne włosy, jego twarz... Ach, aż można by było się zatopić w jego piwnych oczach. Były takie, jakby gęste, czyste. Miał doskonałą twarz. Ideał.

Gdyby przy nim miał stanąć Max, chyba bym wybuchła śmiechem jak jakaś chora umysłowo idi*otka.

Chyba dorosłam.''

Siedziałam tak, i patrzyłam, nie mogąc wydusić ani słowa.

- Eeee... Kaja? Kaja? Zrobiłem coś nie tak?- zapytał się, wyraźnie wystraszony.

Jedyne, na co było mnie stać, to zaprzeczenie głową.

Odetchnął z ulgą.

- Chcesz się gdzieś przejść?- spytał.

Przełknęłam głośno ślinę. Spróbowałam odpowiedzieć jak najbardziej normalnie:

- Okej.

Wstałam, podeszłam szybkim krokiem do wieszaka w przedpokoju.

- Ej ej ej, nie tak szybko. Gdzie się pani śpieszy?- Kacper, chichocząc, złapał mnie za rękę.

Odwróciłam się w jego stronę.

- A nie wiem, tak jakoś.- odparłam beznamiętnie.

Złapałam kurtkę i założyłam. Chłopak tymczasem wziął swoją i również założył.

dokończ. cz. 30

- Żadnych cudów?- zapytał zdumiony.
Obróciłam się na krzesełku w jego stronę. Ukucnął, by być na równi ze mną.
- No, wiesz, sama nie wiedziałam, że aż tak dobrze mi pójdzie. Myślałam, że coś pomylę, a tu takie coś.- zakłopotana wyznałam.
- Wyszło pięknie.- uśmiechnął się.
Zarumieniłam się.
- Dzięki…- odpowiedziałam.
Kacper wziął moje ręce w swoje, i powiedział.
- Rozalindo.
- Tak?- odparłam, dziwiąc się sobie samej, jakby z nadzieją.
- Naprawdę cię lubię.- wyznał, po czym nachylił się, i pocałował mnie w usta.






mała wskazówka co do ostatnich cz. RR
` hej, mam dla Was radę, wskazówkę: jak czytacie ostatnie części RR, najlepiej od gdy Kacper przychodzi do Rose, włączcie sobie tę piosenkę : http:// www.youtube.com /watch?v=y b r n 8 y 1 9 J z o
to jest ta piosenka którą gra Rossi. Ja przy niej pisałam, dawało świetny , niesamowity efekt, a piosenka jest po prostu przepiękna.

Cz. 30

Wszedł do pomieszczenia, a ja zamknęłam drzwi. Ściągnął kurtkę, powiesił na wieszaku.
Przyjrzałam mu się dokładniej niż zwykle, delikatnie mrużąc oczy.
Wcale nie był taki brzydki. Nie wiem, czemu nigdy za nim nie przepadałam. Jest przystojny, owszem- kasztanowe włosy, błękitne oczy, zgrabne usta, nos. Wysportowany.
Ach, chyba przypomniałam sobie, dlaczego go tak nie lubiłam: był natrętny. Czasem aż za bardzo.
Odwrócił się w moją stronę, i ponownie uśmiechnął.
- Słyszałem, jak grasz. Na czym?- spytał.
- Na fortepianie.- odparłam.
- Fortepianie? Masz fortepian?
- Tak. Mama kupiła mi, jak miałam jakieś 9 lat. Chciała, bym nauczyła się grać, no i proszę.
- A dobrze grasz?- przeszliśmy do salonu.
- No nawet. Według mamy i Olki nawet bardzo, ale ja tam sama nie potrafię siebie ocenić.
- To może zagrasz? Ja mogę ocenić.
Spojrzałam na niego, mrużąc oczy. Lekki uśmiech zawitał na mej twarzy.
- Hm, czemu by nie.- odrzekłam.
Usiadł na kanapie, niedaleko fortepianu, a ja na krzesełku przed instrumentem.
- Ehm, zagram taką jedną piosenkę, dzisiaj ją trochę ćwiczyłam, ale nie oczekuj ode mnie jakichś cudów.
I zaczęłam grać.
Delikatnie naciskając klawisze, zaczynałam coraz szybciej i szybciej, jak wymagała melodia. Kacper patrzył się na moje palce, jak gram. Ja natomiast, wpatrywałam się w nuty. Przymrużyłam delikatnie oczy, jak to w moim zwyczaju, ledwie widocznie że w ogóle je mrużę.
Pełna skupienia, grałam dalej. Po chwili przyłapałam się sama na tym, że chciałam wypaść jak najlepiej, jak gdyby chłopak byłby dla mnie kimś ważnym. Nie, tylko nie w tym momencie, nie chcę teraz być w związku… Ale poczułam coś, czego niezbyt chciałam. Poczułam żal, do samej siebie, że zawsze tak odrzucałam Kacpra tylko dlatego, że się we mnie kochał. Miałam ochotę płakać, ale się powstrzymałam. Dopiero po chwili zauważyłam, że chłopak stał za mną i patrzył się w nuty, które gram. Powoli dochodziłam do końca, po czym ledwie dotykając klawisza, skończyłam swoją balladę.

Cz. 29

Zeszłam na dół do salonu, by pograć na fortepianie, ale przypomniałam sobie o nutach. Wróciłam do pokoju i wpisałam prędko w google ,,the meadow nuty’’. To jest piosenka z filmu ,,Księżyc w nowiu’’. Nie mogłam znaleźć, ale po pewnym czasie trafiłam na stronę z nutami tej ,,piosenki’’, a raczej melodii- nikt w niej nie śpiewa, jest tylko fortepian.
Zbiegłam do salonu, usiadłam na krzesełku, położyłam kartkę z nutami i zagrałam wstęp. Nie, jest źle. Jeszcze raz. Grałam do upadłego, aż w końcu coś mi wychodziło.
Zagrałam na dłuższą metę. Wyszło doskonale. O mało co się nie popłakałam przy graniu. Przypomniały mi się chwile z Maksem. Ach, gdyby to tylko wróciło…
Łza pociekła mi po policzku. Nie, nie będę płakać, a na pewno nie z jego powodu. Drugi raz zagrałam. Nagle przerwałam, słysząc znajomy mi śmiech.
Podeszłam do okna. Zauważyłam Maksa z tą jego nową dziewczyną, Moniką. Schowałam się za zasłonę, i patrzyłam, jak szli trzymając się za ręce w stronę domu Maksa. Nawet ja nigdy u niego w domu nie byłam. A teraz ją prowadzi.
A co by było, gdybym powiedziała to jego rodzicom, co ze mną zrobił?...
Nie, nie jestem aż tak chamska. O nie. Wróciłam na krzesełko. Usłyszałam dzwonek do drzwi.
- Szlag.- burknęłam.
Odruchowo podniosłam się z krzesełka, ale po paru sekundach stwierdziłam, że nigdzie się nie ruszę. Nikt do mnie miał nie przychodzić. Po co komu mam otwierać?
Usłyszałam ponownie dzwonek. Zaczęłam grać na fortepianie, aby zagłuszyć dźwięk dzwonka, ale nie udało się.
- Cholera jasna!- krzyknęłam na całe mieszkanie i ruszyłam w stronę drzwi.
Otworzyłam zamki od drzwi i otworzyłam.
- Czego…?!- myśląc, że to tych dwoje, zgłupiałam.
- Ech, przeszkadzam?- o Boże, teraz to się dopiero zbłaźniłam.
- Ojej, sorry Kacper. Nie wiedziałam, że to ty…- zaczęłam.
- Nie no, spoko. Wpadłem tak sobie, bo przechodziłem obok. Mogę?- zapytał, z uśmiechem na ustach.
- Ehm, pewnie. Wchodź.- otworzyłam bardziej drzwi aby mógł wejść.

Cz. 28

Tak jak wcześniej, czułam się podle. Tyle, że teraz te uczucie się umocniło. Jest coraz gorzej. Często nie mogę spać, jeszcze mniej jem. Mama, Ola oraz Karolina przyglądają mi się bacznie, czy aby na pewno nic mi się nie dzieje. Ostatnio mama dowiedziała się, o co poszło, i nie była za bardzo zadowolona.
- Mówiłam Ci, w takim wieku nie można każdą miłość brać na poważnie.- oznajmiła.
- Ależ mamo! Ty w takim samym wieku co ja poznałaś tatę!- wybuchłam, i od razu pożałowałam tego zdania.
- Tak. Ale wcale na dobre to nie wyszło.- mruknęła pod nosem.
Gdy mama była w moim wieku, poznała tatę. Chodziła z nim parę lat, potem jej się oświadczył. Wpierw narzeczeństwo, potem małżeństwo, a na końcu- ja. Gdy mama powiedziała tacie, że jest w ciąży, odszedł jak najdalej od ,,nas’’ i nigdy nie wrócił. Nigdy go nie widziałam na własne oczy. Nic nie wyszło z tej wielkiej miłości.

Nawet nie poszłam na koncert happysad’u, o którym wspominała wcześniej Kara. O dziwo, bo bardzo ich lubię. Nie miałam siły, by pójść na ich występ, zwłaszcza, że ostatnio jestem kompletnie wyczerpana.
Jedynym moim teraźniejszym hobby jest: granie na fortepianie, gitarze oraz śpiewanie, no i słuchanie muzyki. Jednym słowem: muzyka. Ćwiczę jak nigdy, aby udoskonalać się.
Na przerwach w szkole, Kacper ciągle jest u mojego boku, a nawet ja nie potrafię go od siebie odpędzić. Nie mam siły, jak zresztą na wszystko inne. Nosi mi torbę, pakuje mnie. Próbuje rozweselić. Dalej ma nadzieję, że się zejdziemy… Ale ja teraz nie chcę mieć żadnego chłopaka. A na pewno nie niego.
Max próbował ze mną parę razy porozmawiać, ale ja na niego patrzyłam jakbym go nie znała, i nic nie odpowiadałam.
Dzisiaj nareszcie mogłam sobie posiedzieć w domu i pośpiewać, jest sobota. Mama była jak zwykle w pracy, a Ola ostatnio wyjechała gdzieś ze swoim chłopakiem. Ona to ma powodzenie w miłości.

Cz. 27

- A Maks pewnie ma inną dziewczynę.- rzuciłam z zupełnie innej beczki.
- Tego akurat nie musisz wiedzieć…
- Co?!- wstałam z łóżka natychmiastowo.- Ten drań ma d z i e w c z y n ę ?!
- Ehm… Tak jakby…
- Która to?!
- Ehm… - nie mogła powiedzieć .
- M O N I K A ?!
- Tak jakby?- popatrzyła na mnie zakłopotana i lekko wzruszyła ramionami.
- Jak ja ją dorwę!...
- Nie! Ty nic masz nie robić! To Maksa wina, to on Cię zostawił!- ona też wstała.

Następnego dnia w szkole czekałam tylko na to, by spotkać Monikę i jej nagadać, a nawet dokopać. Nie miałam żadnego scenariusza, ale coś się zrobi.
Na drugiej przerwie zauważyłam ją, idącą w stronę Maksa. Nie, tylko nie on…
Momentalnie z Moniki przeniosłam wzrok na Maksa. Patrzyłam się na niego tępo. Co prawda widywałam go w szkole codziennie, ale nie przypatrywałam się mu. On też, czując mój wzrok na sobie, zerknął w moją stronę. Monika zauważyła, i przyspieszyła w jego stronę. Podchodząc do niego, przytuliła się i popatrzyła na mnie pełnym pogardą wzrokiem. Karolina zauważyła całą scenę. Do oczu napłynęły mi łzy.
- Jeśli już, to nie tu. Chodź.- pokierowała mną w stronę łazienki.

Cz. 26

Kolejne tygodnie mijały nieubłaganie wolno, ale z bólem. Strasznie się czułam. W pierwszy dzień po tym strasznym wyznaniu chciałam, wchodząc na teren szkoły, zaczekać na Maksa, ale uzmysłowiłam sobie, że powiedział ,,Koniec.”.
Przez te tygodnie nie dość, że czułam się opuszczona, to zaczęłam coraz mniej jeść. W tanich romansach po rozstaniu bohaterki zajadały się słodyczami ile wlezie, ale ja tak nie potrafiłam. Jadłam coraz mniej, nie miałam ochoty, dosłownie, na nic. Nie miałam ochoty na śpiewanie, na słuchanie muzyki, ani na czytanie. Po prostu przesiadywałam w swoim pokoju i tępo patrzyłam w ścianę. Ola często wciskała mi jakieś jedzenie, ale czasem naprawdę się złościłam i wywalałam po prostu talerz do góry nogami tak, że cały posiłek lądował na dywanie. Ona po prostu zbierała to, co spadło, potem przecierała dywan i już mi nie wciskała żadnego jedzenia.
Raz Karolina próbowała wyciągnąć mnie na zakupy, ale nic z tego, wywinęłam się bólem głowy i brzucha. Chciała przyjść do mnie, ale powiedziałam, że wolę posiedzieć sama.
- Ależ Ty już od dwóch miesięcy przesiadujesz ciągle w domu! Nic nie robisz, nie dość, że już jesteś chuda, to jeszcze nic nie chcesz jeść, nawet nie masz ochoty na śpiewanie i czytanie! Nawet na denne słuchanie powtarzających się piosenek! Czy Ty w ogóle wiesz, co istnieje poza Twoim żalem i bólem? Co się dzieje w szkole, poza szkołą, w mieście?- Kara była doprawdy rozwścieczona.
- Nie.- rzuciłam cicho.
- No właśnie! Nawet nie wiesz, że happysad wystąpi pojutrze na basenie!
Zmarszczyłam brwi.
- To niemożliwe. Na to mnie nie nabierzesz.- rzuciłam troszkę głośniej.
- Ależ jak najbardziej możliwe! Jakbyś choć trochę się rozluźniła, zobaczyłabyś, co się dzieje wokół Ciebie! A co Ty robisz jest monotonne! Wstawanie rano, szkoła, lekcje, sen. Wstawanie, szkoła, lekcje, sen… I tak dalej!

dokończ. cz. 25

Zatrzymałam się i przystanęłam. Złapałam go za ramiona.
- Ile do jasnej cholery jeszcze będziesz razy wzruszał tymi ramionami?! Mógłbyś mi w końcu powiedzieć o co Ci chodzi czy postanowiłeś zostać niemową?!
- Na pewno chcesz wiedzieć?- powiedział tak cicho, że ledwie go słyszałam.
- No skoro coś do mnie masz, to chyba muszę, tak? To jest logiczne.
Ruszyliśmy dalej. On nic nie mówił, a byliśmy już przed moim domem. O nie, skoro myślał, że zapomnę o tej sprawie, to się grubo mylił.
- No więc?- przystanęłam i popatrzyłam się na niego.
- Nie możemy być razem.- rzucił prosto z mostu.
Zamrugałam dziesięciokrotnie, albo i więcej, oczami.
- C o ? – wydukałam.
- Koniec z nami. Jeżeli w ogóle coś między nami było…- powiedział jak gdyby niby nic.
- C o ? – trudno mi było uwierzyć w to, co dopiero usłyszałam.
- Po prostu. Au revoir , adiyos , jak wolisz . – i odszedł .
Tak po prostu. Zostawił mnie samą. Śnieg wezbrał na sile, a ja stałam jak głupia przed swoim domem i patrzyłam na postać zanikającą w oddali.
- ,,Będzie tak, jakbyśmy nigdy się nie poznali…’’ – nagle ten cytat z Księżyca w nowiu przyszedł mi do głowy.
Niespodziewanie usłyszałam otwierające się drzwi. Ja dalej jak posąg stałam w śniegu i gapiłam się przed siebie, chociaż że już nikt nie szedł. Poczułam, jak Ola łapie mnie za ramiona i prowadzi do domu, potem wszystko rozmazało się jakby nic w ogóle się nie wydarzyło.

Cz. 25

Moja przyjaciółka zauważyła, że jestem jakaś taka... Zmarkotniała.
- Co jest?- zapytała na sztuce, gdy mieliśmy narysować portret kobiety.
Wzruszyłam ramionami, maczając pędzel w bordowej farbce.
- Widzę że coś jest nie tak. Co się stało?- dalej obstawała przy swoim.
- Nic.- burknęłam.- Jeszcze nie wiem wszystkiego na sto procent.
- Ale co?
- Potem.
Dorysowałam starannie kolejną kreskę. Wymoczyłam pędzel w wodzie, i nabrałam odrobinę czerni.
Zrobiłam kreskę na bordowej, prawie krwistej sukni. Dodało to nieskazitelny efekt.
Pan przechodził i patrzył, jak komu idzie praca. Nagle przystanął nad moją.
- Rozalindo, doprawdy piękny jest Twój obraz!- o mało co tego nie wykrzyknął z entuzjazmem.- Że też wcześniej Ciebie nie wziąłem pod uwagę! Czy chciałabyś wziąć udział w tegorocznym konkursie młodocianych malarzy??
- Mogę wziąć...- zaczęłam.
- To świetnie! Już lecę migiem wpisać Cię na listę chętnych!
Jak zwykle musiał krzyczeć mi nad uchem.
Nieubłaganie czekałam na koniec lekcji.
Nareszcie skończyły się, po czym poszłam przed szkołę. Stanęłam ponownie na murku, jak rano, i czekałam na Maksa.
Zauważyłam go. Zeszłam z murku, przybierając poważną minę. Odeszliśmy kawałek od szkoły, gdzie byliśmy sami, i zapytałam wprost:
- O co chodzi?
Patrzyłam się przed siebie.
Wzruszył ramionami.

Cz. 24

Kolejny tydzień minął niespodziewanie szybko.
Weekend spędziłam z Karoliną na zakupach i w Mc'Donaldzie .
Ogółem na mieście.
W poniedziałek mieliśmy lekcje na 8:50 .
Wstałam zatem o godzinie 7:55.
Gdy wszystko zrobiłam, ruszyłam do kuchni by zrobić sobie musli z mlekiem.
Zjadłam pospiesznie i poszłam do szkoły.
Jak zwykle, poczekałam przed szkołą na Maksa.
Odszukując go wzrokiem, nie mogłam spośród tłumu wychwycić jego twarzy.
W końcu ktoś mnie walnął śnieżką w plecy.
Odwróciłam się odruchowo.
- Kto to do diaska mnie walnął?!- zapytałam i pomasowałam dopiero co ,,napadnięte'' miejsce.
Przechodzący uczniowie popatrzyli na mnie i poszli dalej do budynku.
Stanęłam na pobliskim murku by zobaczyć więcej, czy idzie Maks, ponieważ nie grzeszyłam wzrostem- nie wiem, czy metr 62 to jest aż tak dużo .
Nareszcie zauważyłam upragnioną twarz.
Zeskoczyłam pospiesznie z murku i podbiegłam do chłopaka.
- Hej.- przywitałam się, z szerokim uśmiechem.
Mruknął jedynie coś niezrozumiałego i poszedł dalej.
Czułam, że coś jest nie tak. Nie miałam zamiaru pytać teraz, wśród tłumu pragnących plotek uczniów.
Doszliśmy do szatni, gdzie podeszliśmy do swoich szafek z Maksem, mieliśmy bowiem obok siebie.
Wyciągnęłam klucze z torby, przekręciłam w zamku. Włożyłam kurtkę, po czym zatrzasnęłam drzwiczki. Rozglądnęłam się, zauważając że nikogo w pobliżu nie ma, zapytałam:
- Co jest?
- Ehm...- mruknął.- Nic.
- Jak to nic? Przecież widzę, że coś jest n i e tak.- stwierdziłam z oczami wzniesionymi ku górze.- Rodzice? Kot?
Wzruszył ramionami.
- Kumple?- dalej strzelałam.
Ponownie wzruszył.
Nagle do mnie dotarło najgorsze.
- Ja?- zadałam pytanie, z trudem wymawiając te dwa na pozór proste litery.
- Ale... Ale co ze mną? Coś nie tak? Coś... coś nie tak? Ja mogę wszystko zmienić!- zaczęłam dramatyzować.
- Nie teraz. Po lekcjach.- mruknął ledwie słyszalnie.
Smutek na samą myśl ogarnął całą mnie. Ruszyłam w stronę klasy, w której miałam mieć lekcję.

piątek, 1 stycznia 2010

dokończ. cz. 23

- Phi phi. Chodźmy.
Wyszliśmy i zamknęłam drzwi.
- Poczekasz?- zadałam pytanie.
- Okey.- odparł.
Poszłam za ścianę domu, po czym kucnęłam. Wzięłam do rąk śnieg, ulepiłam śnieżkę i wyszłam. Przywitał mnie śnieg.
- To ja miałam pierwsza walnąć, tak!- powiedziałam podniesionym głosem i zrobiłam minę w podkówkę.
- No przepraszam. Proszę, rzucaj.- rozłożył ręce na boki.
Rzuciłam w niego.
- Hahaha! A masz!- wystawiłam język i zaczęłam uciekać.
Biegł za mną , dogonił mnie.
Zatrzymał mnie, łapiąc mnie w talii.
- Nie tylko Ty jesteś najszybsza w szkole.- puścił do mnie oczko.
- Ale czy ja coś takiego powiedziałam?- popatrzyłam na niego z dołu.
- Niee. Ale myślałaś, że mi uciekniesz.
- Wcale że nie!
Wyrwałam się i pobiegłam dalej, ile sił w nogach.
Nie doganiał mnie.
- Co, no i co? Biegnij, chłopcze, biegnij!- krzyknęłam .
Nagle coś mnie dotknęło na plecach i wylądowaliśmy na śniegu.
- Ty głupku. Ostrożności trochę, co?- usiadłam i otrzepałam się ze śniegu.
- Hahaha, hahaha.- ten się śmiał w najlepsze.
- Dziecko dovna.- mruknęłam pod nosem, ledwie słyszalnie.
- A Ty to dziecko buszu.- spojrzał na mnie, zwężając oczy.
- A czemu by nie?
Ulepiłam śnieżkę i w niego rzuciłam.
- Bla bla bla, sialala , mydełko fa!- zaczęłam paplać byle co.
- Odbija Ci?- spojrzał na mnie niepewnie.
- Raczej. To przez Ciebie, panie dziecko dovna.
Zaczęłam robić aniołka.
- Pomóż mi wstać.- powiedziałam.
- Czekaj, ja też zrobię. - po czym stworzył własnego aniołka.
Wstał.
- No, pomóż mi. Nie chcę swojego zniszczyć.- zaczęłam.
- Ojojoj. Biedna pani dziecko buszu.- podał mi rękę.
Złapałam podaną dłoń, po czym mnie podciągnął. Przeskoczyłam jakieś pół metra dalej, by nie stanąć na moim dziele.
Spojrzeliśmy na nie.
- Cudne.- powiedziałam.
Objął mnie ramieniem.
- Wracamy?- zapytał, spoglądając na mnie.
- Okey.- wróciliśmy do mojego domu.

Cz. 23

Ten miesiąc minął, jakby to był jeden dzień.
Niestety, Maks dalej nie poprosił mnie o chodzenie, a ja też jestem za wstydliwa by mu to zaproponować.
Dzisiaj miałam się z nim spotkać o 13:00 przed moim domem.
Przez ten miesiąc dalej rozmyślałam o sprawie rodzinnej chłopaka.
Robiłam wszystko, by było mu jak najbardziej dobrze, by nie czuł się odosobniony czy coś. Jednak też nie mogłam się narzucać, mogłoby mu się to nie spodobać.
Ding dong. Dzwonek do drzwi.
Pobiegłam prędko i otworzyłam drzwi.
- Hej. Mogę?- zapytał.
- No pewnie.- uśmiechnęłam się.
Maks wszedł, po czym dał mi buziaka w policzek.
- Zimno dzisiaj. Na pewno chcesz iść na ten spacer?- spytał.
- Na pewno. Patrz, jak ładnie prószy śnieg.- wskazałam ręką przez okno.- Jak nigdy.
- Prawda. Ale masz się ciepło ubrać.
Spojrzałam na jego szalik.
Wyciągnęłam rękę.
- Mogę?
- Proszę bardzo.- uśmiechnął się na wpół .
Ściągnęłam z jego szyi szalik i owinęłam nim swoją szyję.
- Miły.- był długi, więc się zakręciłam.
Tamten dalej się uśmiechał.
Szłam przez korytarz, dalej się kręcąc, a on szedł za mną.
W pewnym momencie uderzyłam się plecami w ścianę i momentalnie osunęłam w dół, ale chłopak mnie złapał.
- No uważaj, nie popisuj się.- był rozbawiony.
- Phi. Chyba powinnam się obrazić.- odwróciłam się do niego plecami.
- No już nie przesadzaj. Nie popisujesz się, okej?- dotknął mojej ręki.
Dalej się nie odzywałam.
- To idziemy na ten dwór?- spytał ponownie.
- No ba.- od razu się ożywiłam.
Ściągnęłam z szyi jego szalik, i podałam mu do ręki.
Podeszłam do wieszaka. Wzięłam płaszcz, po czym go włożyłam. Założyłam również szalik i rękawiczki.
- Czapkę też.- powiedział Maks.
- Okej, okej.- zrobiłam grymas i założyłam czapkę z warkoczykami.
- Cudnie wyglądasz.- uśmiechnął się, a w jego policzkach ukazały się dołeczki.

dokończ. cz. 22

- Dokładnie. No i wiesz co, jeszcze się cieszyła jak dziś plotki były!
- No co Ty? A jakie już wymyślili?
- No różne, na przykład że ja i Maks przechodzimy kryzys, że...- i zaczęłam wymieniać wiele plotek.
- O żesz kurka. Oni nie mają co robić, tylko bzdury wymyślają na Wasz temat.
- No właśnie.
- A jak tam, z Wami? Jesteście razem? Już powinno być trzy tygodnie.
- Nie, nie jesteśmy... Ale chciałabym.

Cz. 22

- Co, możesz powtórzyć? - dalej patrzyłam na niego oniemiała, tępym wzrokiem.
- Słyszałaś, nie chcę o tym mówić.- odwrócił wzrok w bok.
- Ale... Dlaczego mi nie powiedziałeś o tym, czemu?
Byłam smutna, z jednej strony, że ma problemy z rodziną, z drugiej, że mi o tym nie powiedział.
- Bałem się, że odsuniesz się ode mnie.- mruknął pod nosem.
- Tak pewnie, prędzej to ja bym się bała o Ciebie głuptasie! Pomyśl że logiczne trochę! Wytęż mózg!
- Dobra, dobra.- zachichotał.
- No to chodźmy na lody. Na pociechę.
- Ale jest zimno. I zaczyna mżyć.
- No to co.- wzruszyłam ramionami.- Zjemy w środku.
Puściłam do niego oczko.
Poszliśmy na miasto.

Dzisiejszy dzień minął miło i szybko, o tym incydencie (jeśli można to tak nazwać) w ogóle nie wspominaliśmy już dziś dzień.
Wróciłam do domu przed godziną osiemnastą.
- Hej!- krzyknęłam na przywitanie swojej siostrze.
- Witaj młoda.- uśmiechnęła się.
- Tylko nie młoda! Jesteś ode mnie jedynie o rok starsza.
Wydęłam dolną wargę.
- Okej, okej.- wyszczerzyła zęby w uśmiechu.- A w ogóle, nie powiedziałaś mi co z tym balem, no i Maksiem.
- Żaden Maksio, okej?
- Dobrze, dobrze. Jesteś jakaś ...
- Przewrażliwiona? Tak, to zdrobnienie mnie rozbawia.
- Do łez?
- Daj spokój. To chcesz wiedzieć, co tak naprawdę się wydarzyło?
- No pewnie. Zapraszam do salonu, gorąca czekolada już czeka.- ukłoniła się i zaprowadziła nas do salonu.
- Dobra, no więc...- i zaczęłam swoją historię.
Po dziesięciu minutach opowiadania, zaczęłyśmy dyskutować.
- Ta Monika jest durna. Działa mi na nerwy.- zaczęła Ola.
- A co ja mam powiedzieć? Codziennie widzę ją w szkole, jak się głupio uśmiecha i próbuje podwalać do Maksa.- burknęłam.
- Brr. Nie znoszę jej. Ja jej dokopię, jak mnie naprawdę zdenerwuje. Niedojrzała dziewucha.

dokończ. cz. 21

Różne były plotki: Że ja i Maks przeżywamy kryzys, że nasz związek się rozpada, że już nic z nami nie będzie. Mówili, że jak zobaczyłam ich za szkołą to wybiegłam ze szkoły, chcąc popełnić samobójstwo.
Nie widziałam jeszcze tego dnia Maksa, dopiero po drugiej lekcji zobaczyłam jego w oddali, idącego z Patrykiem. Miał na głowie czapkę, nisko opuszczoną.
Podbiegłam do niego, i rzuciłam mu się na szyję od tyłu.
- Dzień dobry.- powitałam go.
- Ehm, hej. Co Ty tu robisz?- nie odwrócił się.
- No ten, nie widzieliśmy się od pierwszej lekcji.
- No tak. - mruknął.
- Co jest?- zatrzymałam go, i stanęłam prosto przed nim.
Wzięłam go za rękę, przeprosiłam Patryka i odciągnęłam w miejsce, gdzie było mniej ludzi.
Podniosłam daszek jego czapki.
- O Boże, co Ci się stało?- zakryłam usta dłonią, patrząc na jego siniaka pod okiem.
- Nic takiego. Wiedziałem, że będziesz histeryzować.- burknął pod nosem.
- Ale na serio, co się stało? Ktoś Cię pobił, uderzyłeś się?
- Nie. Nic z tego. Powiem Ci... powiem Ci po lekcjach, jak będziemy wracać. Chyba że masz coś przeciwko.
- Nie, możemy iść. No to... do zobaczenia.
Dałam mu buziaka w policzek, i poszłam w stronę klasy.
Po szkole, zaczekałam przed szkołą. Czekałam i czekałam, ale jego nie było.
Usiadłam na krawężniku. Ujrzałam go.
- No, więc co jest?
- No... Bo... - zaczął.
Poszliśmy dalej.
- Mój tata jest pijakiem. Znęca się nade mną, i moją matką.
Byłam w szoku, przystanęłam i patrzyłam się na niego oniemiała.

Cz. 21

J.: Co kot? Ty masz kota?
M.: Tak, owszem, mam kota. Kot .. Podarł mój zeszyt.
J.: Jaki zeszyt??
M.: No ten... No...
J.: No...?
M.: Z wierszami. No, śmiej się.
Fala szoku przebiegła po moim ciele.
M.: Pewnie się śmiejesz. Pfy.
J.: Wcale nie. To... Fajnie. Też piszę wiersze, no i pamiętnik.
M.: Dasz kiedyś przeczytać?
J.: Nie.
Odpisałam natychmiastowo.
J.: Ehm... A skoro piszesz wiersze... Pisałeś coś o mnie?
M.: Nie pochlebiaj sobie. Ale tak, pisałem. I to... dużo.
J.: A... ha.
M.: Jeśli chcesz tak bardzo wiedziec, to mam osobny zeszyt z wierszami o Tobie i o mnie.
J.: Jeszcze większe aha.
M.: Jak się czujesz?
J.: Miło mi, że piszesz o mnie, o nas. Ale, miłe czy też nie?
M.: Pewnie, że miłe. Nie wiem, czy na Twój temat, mogłoby coś być niedobrego.
J.: Aha. Dobra, lecę. Idę się umyć, i spać.
M.: Okej. Pa.
Jak powiedziałam: poszłam się umyć, i spać.

Weekend minął mi nijak, była u mnie Karolina, siedziałam na komputerze i TV. Wyszłam na dwór, i takie tam różne.
W poniedziałek, gdy poszłam do szkoły, już plotki chodziły o mnie.
Wszyscy się dowiedzieli, że Maks całował się z Moniką: tamta była zaszczycona, że o niej mówią.

Cz. 20

Usłyszałam kroki na schodach. Otworzyły się drzwi.
- No no, nie mówiłaś mi że masz chłopaka.- mama posłała mi oczko.
- Bo wcale nie mam.- odparłam, wzruszając ramionami.
- A Maksymilian?
- Ehm. Nie potrafię tego określić. Nie chodzimy ze sobą, ale jesteśmy parą bez chodzenia. Tak ujmę.
- Aha. Teraz tak jest modnie?
- Mamo! Po prostu... Żadne z nas jeszcze nie poprosiło o związek.
- No i dobrze. Chcę mieć dalej taką małą córeczkę, a Ty jesteś coraz większa i starsza.
Przytuliła mnie i pogłaskała po głowie.
- Dobrze, że jesteśmy razem.- powiedziałam.- Gdzie Ola?
- Za niedługo wraca. Była gdzieś z koleżankami.
- Aha. Wiesz, już mi lepiej. Mogę iść do komputera?
- Owszem, naturalnie. Jak się lepiej czujesz, to możesz iść.
Wstałyśmy obie. Ja poszłam w stronę komputera, a mama w stronę drzwi.
- Jak Aleksandra przyjdzie, to mam jej powiedzieć, by do Ciebie przyszła?- zapytała na odchodnym.
- Tak.
Podeszłam do biurka. Usiadłam na krześle, włączyłam komputer. Odpalił się, po czym nacisnęłam na napis ,,gadu gadu''.
Dałam się na dostępny. Dobrze, że jeszcze bal się nie skończył - pewnie i tak później , będą pisać , czemu mnie nie było na balu.
Przejechałam na dół, i kliknęłam dwa razy na Maksa.
Napisałam.
J.: Maks?
M.: Hej.
J.: O, jesteś. Szybko doszedłeś.
M.: Mówiłem przecież, że mieszkam kilka domów od Ciebie.
J.: Ach, no tak. Zupełnie zapomniałam.
M.: No. I jak, lepiej się czujesz po tym ponczu?
J.: Nie piłam żadnego ponczu!!!!!!!
M.: Dobra, okey. Już się nie złość.
J.: Brr .
M.: Co?
J.: Nic. I jak tam w domciu ?
M.: Okej. Nic się nie dzieje. Tylko kot...

dokończ. cz. 19

No może nie, ale nie jesteś wcale ciężka.
- Wiesz co?
- Co?
- Nie powiedziałabym, że Ty mnie uniesiesz.
- Phi. Wielkie dzięki.- złożył ręce i uniósł dumnie brodę.
- No nie obrażaj się.- pogłaskałam go po ramieniu.
Spojrzał na mnie z uśmiechem.
- Wiesz, będę musiał się zmywać. Co prawda bal kończy się za dwie godziny, ale... Wolę wrócić do domu.
- Nie chcesz ze mną być?- moja mina posmutniała.
- Nie, a skądże! Chcę, ale ... Muszę wrócić do domu, sprawdzić co i jak , i w ogóle. Rozumiesz. A poza tym, musisz się zdrzemnąć, w końcu wypiłaś poncz z arbuza, na który jesteś uczulona.- puścił oczko i wstał, idąc w stronę drzwi.
- Ale ja wcale nie piłam żadnego ponczu!- powiedziałam, ale on już wyszedł z mojego pokoju.
Usłyszałam, jak powiedział do mojej mamy ,,Do widzenia'', i drzwi się zatrzasnęły.

Cz. 19

Rossi? Rossi? Halo, Rossi!- słyszałam głos , trochę piszczący, ale przyjemny dla uszu.
Próbowałam otworzyć oczy, ktoś mnie trzymał za obie ręce- ręka, trzymająca moją lewą była zimna, a trzymająca moją prawą- ciepła.
Otworzyłam powoli oczy, i ujrzałam swój pokój. Światło lampy poraziło moje oczy.
Rozglądnęłam się na obie strony. Po lewej była moja własna mama, a po prawej- Maks.
- Co... Co się stało?- podniosłam się, i usiadłam.
- Zemdlałaś kochanie. Maks przyniósł Cię z balu, najwidoczniej wypiłaś za dużo ponczu. Mówiłam Ci skarbie, że jesteś uczulona na arbuza!- moja mama była podenerwowana, ale także uszczęśliwiona, że się obudziłam.
- Która jest godzina?- szukałam zegarka, ale nie mogłam go nigdzie dostrzec.
- Ósma.- odpowiedział Maks, zerkając na swój zegarek na ręce.
- Rano?!- spojrzałam w stronę balkonu- było ciemno.
- Niee. Wieczorem aniołku.- odparła mama.
Odparłam z ulgą. Spojrzałam na Maksa- patrzył się centralnie w moje oczy. Poprzez wyraz twarzy, zadałam pytanie, czemu tak późno.
Wzruszył ramionami.
Wywróciłam oczami.
- Wiesz, Rozalindo, zostawię Was na razie sam na sam. Potem wpadnę, jak się czujesz.- rzuciła mama, po czym wstała i wyszła z pokoju, zamykając za sobą drzwi.
- Czemu tak późno, aż tak długo byłam nieprzytomna?- ponowiłam swoje pytanie, tym razem je wymawiając.
- Sądzę, że zemdlałaś pod nadmiarem emocji. Smutek, rozpacz, szok, nagle szczęście i takie tam.- odpowiedział.
- Ale czemu tak długo?
- Nie długo, jakieś półtorej godziny.
- Co? To ile my byliśmy w tym lesie?
- Około godziny 18 zemdlałaś. Zanim Cię przyniosłem do domu minęło jakieś pół godziny.
- Ja jakoś krócej biegłam...
- Tak, ale Ty biegłaś, a nie wiem, czy mógłbym biec z Tobą trzymaną na rękach.
Wytrzeszczyłam oczy.
- Niosłeś mnie?! Jak... Jak Ty mnie w ogóle uniosłeś?!
- Normalnie. Jesteś lekka jak piórko.- uśmiechnął się szeroko.
- Tak, no pewnie. Ważę zaledwie jeden kilogram.- mruknęłam.

Cz. 18

Patrzyłam na tego kogoś w czerni wieczoru, w lesie i nie mogłam sobie przypomnieć, tego głosu, ale wiedziałam, że jest mi jakoś dziwnie znajomy.
Patrzyłam na jego, jego bo rozpoznałam po głosie, że jest męski, na jego niewidoczną twarz.
- Kto ja?- spytałam, dalej rozmyślając.
- Już nie wiesz?- pokręcił głową z niedowierzaniem.
Energicznie odsunęłam się parę kroków w tył, i obróciłam tyłem.
- Po co tu przyszedłeś.- to nie było pytanie, aczkolwiek wpół pytanie, pół oznajmujące.
- Wybiegłaś, jakby Cię prądem poraziło.
- Bo tak było.- mruknęłam ledwie słyszalnie pod nosem.
- To nie tak jak myślisz, to ona.
- Tak? Pewnie założyłeś się z Patrykiem, i to wszystko było bzdurą, jednym wielkim nieporozumieniem.
- Wcale nie. To wszystko nie tak, jak myślisz.
- No pewnie!- krzyknęłam.- Ja Cię naprawdę kocham, nie rozumiesz tego?! Specjalnie dla Ciebie wszystko to zrobiłam, wystroiłam się jak nigdy w życiu, wydałam kupę kasy na sukienkę, byś myślał że wyglądam pięknie, a Ty się obściskujesz za szkołą z Monisią! Nie wiem, po co tu przyszedłeś, chyba jedynie aby mnie dobić zupełnie!
Mój głos roznosił się echem po lesie.
Nie mogłam powstrzymać łez.
Odwróciłam się w jego stronę.
Po raz pierwszy ujrzałam taki wyraz twarzy. Wykrzywiony z bólu. Po jego policzku spłynęła łza.
- Ty nie kłamiesz?- wyszeptałam z trudem, z łzami.
- Nie. Nigdy Cię nie skłamałem.- spuścił wzrok na szyszkę, która leżała na ziemi.
- Ja... Ja...- łzy zaczęły lać się obficiej.
- Nie szkodzi. Mogłaś tak sądzić. W końcu, od zawsze się z Ciebie śmieliśmy.
Teraz, w najmniej oczekiwanej chwili, podszedł do mnie i przytulił mnie. Zaczęłam płakać w jego ramię.
Byłam bardzo zmęczona, wykończona, smutna i uszczęśliwiona. W pewnej chwili, nie wiedząc czemu, zamknęły mi się oczy i upadłam na ziemię.

Cz. 17

Biegłam ile sił miałam w nogach.
Buty na obcasach troszkę mi przeszkadzały, więc zdjęłam je, wzięłam w rękę i dalej biegłam.
W pewnym momencie usłyszałam w oddali swój głos.
Przystanęłam na rogu przecznicy, i odwróciłam się.
Nikogo nie ujrzałam.
Postanowiłam biec dalej.
Poprzez łzy, ciągałam nosem i rozmyślałam.
Zrobiłam to wszystko dla niego, mojego Maksa. Mojego Maksa, tego, który jeszcze dziś dzień był mój.
Nie zwróciłam uwagi, że biegłam coraz szybciej.
Byłam jedną z najlepszych osób, które najszybciej biegały.
Zwolniłam tempa, i zaczęłam ponownie myślec.
Dlaczego mi to zrobił? No tak, czemuż to ja byłam aż taka głupia i naiwna? W końcu, on nie był dla mnie. Kacper miał racje - nie jest mnie wart. A może, to ja nie jestem jego warta?
Pewnie zrobił tak, że założył się z Patrykiem, że będzie udawał miłość do mnie, a żeby nie być gorszym, rozkazał i mu ,,zakochać się'' w mojej najlepszej przyjaciółce, Karolinie.
Dlaczego ja byłam taka głupia?
W pewnym momencie przystanęłam.
Przez pasy przechodziła staruszka, z balkonikiem dzięki któremu mogła iść. Starsza pani, z mnóstwem zmarszczek na twarzy, szła szczęśliwa z życia, szczęśliwa, że spotkało ją szczęście. A ja patrzyłam się na nią jak głupia, cała zapłakana.
Spojrzała na mnie. Uśmiechnęła się.
Spróbowałam odwzajemnić uśmiech, ale zamiast tego wyszedł grymas.
Czułam się podle - jakby ktoś wbił mi nóż w serce - i w dodatku nim przekręcił.
Pobiegłam dalej.
Zatrzymałam się, i usiadłam na trawie. Była mokra.

Cz. 16

Okazało się, że lekcje dzisiejszego dnia zaczynały się o godzinę później niż zwykle - z jakichś tam powodów, coś nauczyciele poszli na zebranie w sprawie balu.
Lekcje minęły szybko, po szkole poszłyśmy do mnie, przygotować się na bal.
Musiałyśmy umalować się, przygotować fryzury, przebrać się i w ogóle.
A fryzurę, to mama miała nam zrobić.
Mama jest nie tylko bizneswoman , ale także w wolnym czasie poddaje się swemu drugiemu hobby- fryzjerstwu.
Co prawda nie skończyła szkoły fryzjerskiej, ale- robi przepiękne fryzury.
Wróciłyśmy do domu - otworzyłam drzwi i weszłyśmy do środka.
Mama miała wrócić za pół godziny, a bal zaczynał się za dwie godziny, o siedemnastej.
Najpierw przygotowałyśmy sukienki i buty- patrzyłyśmy na nie jak zahipnotyzowane, siedząc na fotelach i opierając się łokciami o oparcie fotela.
Usłyszałyśmy że ktoś przekręca zamek w drzwiach - szybko się otrząsnęłyśmy.
Spojrzałam na komórkę - było pół godziny później.
O matko! Mamy półtorej godziny!
Szybko wstałyśmy i pobiegłyśmy przywitać się z mamą.
Pobiegłyśmy pędem do łazienki.
Umalowałyśmy się pięknie- ja w kolorze fioletu, a Kara w delikatnej czerni, nie za mocno.
Potem przeszłyśmy do mojej mamy- zrobiła nam fryzury, jakich świat nie widział.
Ja miałam kok w górze, i trzy kosmyki rozpuszczone spadały w dół.
Szybko ubrałyśmy się w sukienki, założyłyśmy buty, rękawiczki. Wyszłyśmy.
Doszłyśmy do szkoły- ludzie już się zebrali, mało kto szedł teraz.
- Chodź szybciej, bo się spóźnimy.- rzuciłam, i pobiegłyśmy truchcikiem.
Dobiegłyśmy do szkoły, weszłyśmy, i wszyscy na nas spojrzeli.
Ujrzałyśmy Patryka , ale Maksa nie.
Bal się zaczął.
Kara poszła do Patryka, a ja zaczęłam szukać Maksa.
Obeszłam całą szkołe.
Wyszłam na dwór, i ujrzałam Maksa z Moniką.
Wytrzeszczyłam oczy.
Całowali się.
Maks mnie ujrzał, i odszedł od Moniki.
- Jak mogłeś!- łzy napłynęły mi do oczy.
Zauważyłam szyderczy uśmiech na twarzy Moniki.
- To nie tak jak myślisz! - krzyknął, ale ja już biegłam w stronę domu.

dokoń. cz. 15

Doszłyśmy do WC damskiego.
- Chyba nie wejdziecie do damskiej toalety?- zaczęłam.
Weszłyśmy do środka.
- Wiesz, ja nie chcę się zbłaźnić...- mruknął Patryk.
- Nie jestem babą!- pisnął Maks.
Wyszłyśmy i spojrzałyśmy na niego.
- Co... Co to było?!- wypaliłam z Karoliną.
- No... To my sobie pójdziemy.- rzucili i odeszli prędko.
Do końca dnia nie dowiedziałyśmy się , co to było.

Cz. 15

Zdecydowałyśmy, że Kara będzie u mnie spać.
Na następny dzień miał być bal, miały być tańce i w ogóle...
Nie mogłyśmy się doczekać.

Na następny dzień wstałyśmy normalnie - o siódmej rano.
Najpierw ja poszłam do łazienki, potem moja kumpela. Ubrałyśmy się, chwyciłyśmy po jabłku i w drodze jadłyśmy .
Nie spotkałyśmy chłopaków, idąc zastanawiałyśmy się czemu.
Spojrzałam na zegarek w komórce.
No tak, wyszłyśmy zbyt wcześnie- o 15 minut wcześniej niż zwykle.
Doszłyśmy do szkoły, a wewnątrz już było widać że szkoła przygotowuje się do wielkiego wydarzenia - bal trzecich klas gimnazjalnych.
Wszędzie rozwieszone były plakaty, napisy, o której gdzie i kiedy zaczyna się bal, wszystko co z nim związane.
Cała szkoła była ,,balowa'' .
Szłyśmy pod klasę, gdzie miałyśmy mieć lekcje.
Po drodze spotkałyśmy woźnego, przywitałyśmy go z uśmiechem rozpromienione jak nigdy dotąd.
Pod klasą spotkaliśmy Patryka i Maksa- zdziwione przystanęłyśmy jakieś 5 metrów od nich.
Siedzieli na ławce i rozmawiali ze sobą, co chwile się śmiejąc.
Zauważyli nas, i podeszli.
- Co tam?- Maks objął mnie ramieniem.
- Okej, ale... Co Wy tu robicie?- dalej byłam zdziwiona, ściągając brwi.
- No właśnie, co?- zadała to samo pytanie Karolina.
- Eee...- zaczął się jąkać Patryk.
- No ten... Chcieliśmy z Wami pogadać, no nie?- wypalił Maks.
Uniosłam odruchowo, i Kara też, jako moja przyjaciółka, lewą brew.
Odsunęli się obojga od nas i spojrzeli.
Wybuchnęli śmiechem.
Spojrzałyśmy po sobie.
- No i z czego się śmiejecie?- wypowiedziałam.- Chodź, idziemy sobie stąd.
Odwróciłam się z Karą na pięcie, wzięłyśmy pod ramię i ruszyłyśmy w stronę WC damskiego.
Oni za nami krzyczeli, ale się nie odwracałyśmy, robiąc nasz teatrzyk.
Biegli za nami, zatrzymywali nas- ale nic z tego.
Poza tym, szkoła była nadal pusta, a czasu coraz mniej do pierwszych lekcji- byliśmy tylko nasze dwie pary.

dokończ. cz. 14

Cena, 250 złotych.
Rzadko co są tutaj takie drogie sukienki, ale ta- nie dziwię się.
Zostanie mi 150 złotych...
To może, dokupię jakies buty by pasowały.
Na obcasie, nie za wysokim i nie za niskim, fioletowe buty mają być.
Rozejrzałam się. Przykucnęłam i uniosłam dół sukienki- były buty do kompletu.
Cały komplet, buty i sukienka, kosztował równo 400 złotych.
Opłacało się wziąć tyle.
Podeszłam do kasy, i poprosiłam o tę sukienkę, nie mogłam jej ściągnąć ponieważ była na manekinie.
Kasjerka, młoda kobieta z blond włosami, spojrzała na mnie wielkimi oczyma, pewnie dlatego, że tak drogi zestaw kupuję ja, młoda dziewczyna.
Kupiłam i rozejrzałam się za Karą - właśnie szła w moją stronę.
- I co, znalazłaś? - spytałam, gdy podeszła bliżej.
- Tak. Jest piękna. A Twoja?- rzuciła rozpromieniona.
- Moja jest przepiękna.
Podeszła do lady i poprosiła o sukienkę wraz z butami. Kupiłyśmy, i wróciłyśmy autobusem do domu, paplając o nowo zakupionych sukienkach.
Dojechałyśmy pod dom, centralnie pod domem miałam przystanek.
Szybko podbiegłyśmy do domu, otworzyłam i włożyłyśmy sukienki.
Zaczęłyśmy tańczyć, śmiejąc się.

Cz. 14

Rzuciłyśmy torby w kąt pokoju, jak zawsze, i wbiegłyśmy na górę do mojego pokoju.
Musiałam wyjąć pieniądze ze skarbonki, biorę ze swojego kieszonkowego, mam mnóstwo pieniędzy- zazwyczaj niczego nie kupuję, bo nie mam co, kasę na ciuchy dostaję od rodziców, a kieszonkowe jest do mojej dyspozycji.
Otworzyłam skarbonkę i wyjęłam 400 złotych. Dużo, owszem, ale jak znajdę jakąś drogą sukienkę jak z bajki, to muszę ją kupić. Koniecznie, chociażbym miała ją założyć tylko raz w życiu- mogę pozwolić sobie na takie przyjemności, skoro mam mnóstwo pieniędzy z kieszonkowego.
- Łooo. Co Ty tak dużo bierzesz? - spytała przyjaciółka.
- Aah. Jak znajdę sukienkę z bajki, drogą, to muszę kupić. Lepiej mieć więcej i kupić lepszą, niż mniej i miałoby Ci zabraknąć.
- Fakt. To co, idziemy?
- Tak, owszem.
I poszłyśmy na miasto, do centrum.

Jechałyśmy autobusem - centrum jest dosyć daleko od mojego domu, a nie chciałyśmy tracić czasu na dochodzenie na miasto - znając nas, długo będziemy szukać tej sukienki .
Weszłyśmy do centrum handlowego ,,Persja''.
Na szukaniu sukienek spędziłyśmy 3 godziny .
W końcu, po przejrzeniu wszystkich sklepów z sukienkami, ruszyłyśmy w stronę ostatniego sklepu, z pięknymi sukienkami - Camaieu.
Weszłyśmy, i od razu rzuciło mi się w oko parę sukienek- zauważyłam, że Karze też parę wpadło w oko.
Szłam przez środek sklepu patrząc się na boki na sukienki.
Doszłam do samego końca, i ujrzałam ją.
Piękna, ba, przepiękna sukienka, fioletowa, z czarną narzutką, od pasa w dół, taką przeźroczystą jakby, przez którą było widać fioletowy materiał, ale była czarna.
Była ona bez ramiączek ani rękawów, do kostek.

Cz. 13

Następny tydzień minął genialnie - ja i Maks, nawet Kara sobie znalazła chłopaka- jak myślicie, kogo?
Nie kogo innego jak Patryk.
Tak, ten Patryk co awanturował się, że Maks się we mnie zakochał.
Jutro miał być bal - tak właśnie, miał być, nie wiem, może odwołają, znając dyrektorkę naszego gimnazjum.
Zawsze jest zakręcona i nie wie, kiedy co ma być.
Ale mam nadzieję, że teraz nie zawali- na bal idę z chłopakiem, o którym bym nawet nie zamarzyła. (w sensie pozytywnym)
Dziś miałam iść z Karoliną na miasto, kupić jakieś sukienki, jednakże mam w szafie parę.
Ale żadna nie pasuje, jak dla mnie na taką okazję.
Muszę wybrać coś eleganckiego, a zarazem nie wyzywającego, ale tak odrobinkę.
Chciałabym fioletową sukienkę, być może z dodatkiem czerni ale fioletowa w zupełności wystarczy.
Skończyłam dziś lekcje o 14:30 - szłam z Karą, Maks szedł dziś do lekarza.
Podejrzewam, że to jest wymówka- wiedział, że idę dziś z przyjaciółką na zakupy i chciał, byśmy o tym porozmawiały.
Po szkole Kara szła do mnie.
- No, i jaką chcesz kupić sobie sukienkę?- spytała, gdy byłyśmy jakies 100 metrów od domu.
- Fioletowa, być może z dodatkiem czerni, ale wystarczy w zupełności fiolet. A Ty?- odpowiedziałam i zapytałam.
- No, ja bym chciała czarną, klasyczną. Najlepiej, gdyby był gruby pasek w talii.
- Ooo, podoba mi się choć jej nie widziałam. - zaśmiałyśmy się.
Doszłyśmy do drzwi- wyciągnęłam z torby klucze, po czym przekręciłam je w zamku drzwi.
Weszłyśmy.

Cz. 12

Doszłam do domu szybkim tempem.
Nie miałam ochoty na przechadzki w chłodny, deszczowy dzień, zwłaszcza po tej głupiej rozmowie z Kacprem.
Totalnie mnie zdenerwował i zepsuł dzisiejszy dzień, który wydawał się być najcudowniejszym dniem w moim życiu.
Zatrzasnęłam za sobą drzwi, jak zwykle nie było nikogo- mama pracowała do późna, a Aleksandra była gdzieś ze swoim chłopakiem.
Znowu rzuciłam torbę w kąt przedpokoju, jak co dzień, i wbiegłam na górę do pokoju.
Włączyłam komputer.
Stanęłam na środku korytarza, zastanawiając się.
Zbiegłam na dół, i chwyciłam torbę.
Pomaszerowałam do pokoju z powrotem.
Wyciągnęłam książki i zeszyty jak mam w zwyczaju, zostawiłam te, które mam jutro, i wyciągnęłam z szafki których nie miałam.
Sprawdziłam, czy mam zadania domowe.
Odrobiłam.
Spakowałam się, i usiadłam na krześle przed komputerem.
Włączyłam ikonkę gadu-gadu.
Na opis ustawiłam trzy kropki, nie wiedząc, co napisać.
Nowa wiadomość.
Kliknęłam.
Numer nieznajomy.
,,Hej, to ja. Maks''
Odpisałam:
,,O, hej.''
M.: ,,Co tam?''
J.: ,,Okej. Wiesz, z początku ten spacer do domu samej okazał się być idealnym pomysłem, jednak potem okazał się być spapranym pomysłem.''
M.: ,, A czemu to? ''
J.: ,,Spotkałam Kacpra...''
M.: ,, Co gadał?''
J.: ,,Nic. Nie ważne, nie przejmuj się. To nic takiego.''
M.: ,,Jak chcesz. Ale wiedz, że możesz mi powiedzieć, wszystko.''
J.: ,,Okej. Dzięki.''
M.: ,,Idziesz z kimś na bal?''
J.: ,,Och, bal.''
M.: ,,Zapomniałaś?''
J.: ,,Tak jakby."
M.: ,,Aha. To, idziesz z kimś?''
J.: ,,Nie. Dostałam parę propozycji, ale żadna mnie nie zadowalała."
M.: ,,Hm, rozumiem. A czy, moja propozycja by Cię zadowoliła?''
Domyślałam się, że mnie zaprosi, ale nie wiedziałam, że zrobi to.
M.: ,,Halo, jesteś?''
J.: ,,Tak, tak. O-okej, możemy iść."
M.: ,,To super. Do zobaczenia jutro przed Twoim domem." [niedostępny]
O Boże...
Byłam w ósmym niebie.

Cz. 11

Dzisiejszy dzień w szkole był znacznie inny od wcześniejszych.
Wszyscy wiedzieli o mnie i o Maksie.
Chociaż, powiem szczerze, nawet nie jesteśmy razem.
Ani ja jego, ani on mnie, nie poprosił o chodzenie.
Może, i to się wydarzy, ale wolałabym, gdyby to on mnie poprosił.
Trochę głupio - idę ja, dziewczyna, z nim do szkoły, przykładowo.
I mówię do niego - Maks... chcesz ze mną chodzić?
Jakoś tak nie dostojnie.
Nie podoba mi się, gdy to dziewczyna prosi chłopaka w sprawie związku.
Zaczekam, choćby i wieczność, by to On mnie poprosił.
Trochę romantyzmu, no co, każdy ma marzenia.
Dziś szłam sama do domu.
Poprosiłam Jego, że chcę dziś pójść sama.
Chciałam to wszystko przemyśleć.
Szłam chodnikiem, deszcz spadał na mnie.
Maks zaoferował się podarowaniem kurtki, ale odmówiłam, w końcu pada- ja bym miała na tym wyjść dobrze, a on źle?
I tak już jestem chora, nie ma po co się fatygować.
Szłam i rozmyślałam.
To wszystko potoczyło się tak szybko. Nigdy nie uwierzyłabym, że to, co się stało, kiedykolwiek się stało.
Ja, Maks, my ...
Od dawna o tym marzyłam.
Od...
Pierwszej klasy gimnazjalnej.
- Rozalkaa.- dobiegł mnie głos.
Nie, tylko nie on...
Szkoda, że nie mogę się wywinąć podrażnionym gardłem - przeszło mi na ostatniej lekcji, zaczęłam mówić i już mniej boli.
Teraz czekała mnie głupia rozmowa z Kacprem.
Uśmiechnęłam się sztucznie i odwróciłam w jego stronę.
- Czego... Co chcesz?- wymuszałam dalej uśmiech i łagodny ton.
Niestety, jakoś nie za bardzo mi się udało.
- No no. Dziewczyna Maksia. Co tam u Twojego chłopaka?- zaczął , widząc, że jest zezłoszczony.
- Po pierwsze - on nie jest moim chłopakiem. Po drugie - sam się go zapytaj.- wycedziłam.
- On nie jest Ciebie wart.- nie no, znowu ta gadka.
Za każdym razem, od 5 klasy podstawówki, gdy miałam jakiegokolwiek chłopaka, zawsze to powtarzał.
Kocha się we mnie od wieków.
- Jest. A ja jestem warta go.- rzuciłam zajadle.
- Nie. Ani Ty jego, ani on Ciebie. Wiedz tylko, że będę walczył.- i poszedł.

Cz. 10

- Rozalinda, do odpowiedzi proszę.- pani wywołała mnie na lekcji.
Zrobiłam grymas do Karoliny.
- Proszę pani, ale Rossi straciła głos. Nie może mówić.- powiedziała za mnie.
- Och, nie wiedziałam. Kochanie, co się stało że nie możesz mówić?- nauczycielka spojrzała na mnie.
Napisałam na kartce ,, Troszkę pokrzyczałam, niestety było to konieczne'' i podsunęłam pod twarz Karze.
- Ona mówi, że troszkę pokrzyczała, i że niestety było to konieczne.- przeczytała z mojej kartki i spojrzała na panią.
- Aha. To może... Muszę Cię zapytać, Rossi. Masz mało ocen, dobrych ale mało. Może, będziesz pisać a Karolina czytała by?- dała propozycję pani Agata.
Przytaknęłam głową.
- Okej. To pierwsze pytanie... Wymień mi po pięć pierwiastków z pierwiastków metalów, i pięć z nie metalów. Oraz trzy pierwiastki gazów szlachetnych.- mieliśmy powtórzenie z pierwiastków. (chemia)
Napisałam na kartce.
Karolina przeczytała to, co napisałam.
- Wspaniale. Czy mogłabyś mi jeszcze wymienić po dwa z lantanowców i aktynowców ?
Ponownie przytaknęłam, i napisałam.
Kara znowu przeczytała.
- Okej. Bardzo dobrze, dostajesz ocenę bardzo dobrą.
Przybiłam z Karoliną piątkę.
Pani zaczęła omawiać nowy nam temat. Po lekcji zebrałam książki do plecaka, po czym ruszyłam w stronę drzwi. Wychodziłam, ale zderzyłam się z ,,czymś'' większym ode mnie.
Wywróciłam oczami.
- Uważa się. - Maks złapał mnie za łokcie, bo lekko się zatoczyłam od zderzenia.
- Pff. Sam uważaj.- wyszeptałam z trudem.
- Nie odzywaj się.- powiedział.
Uniosłam lewą brew, i odwróciłam się by dalej pójść, ale złapał mnie za ramiona i nie dał puścić, a ja bez sensu przewijałam nogami próbując iść.
- Myślisz, że mi się wyrwiesz?- spytał rozbawiony.
Kopnęłam go nogą w krocze, za które automatycznie się złapał z bólu.
- Doobra...- wyjąkał z trudem.- Niech Ci będzie. Trochę bolało.
Teraz ja na niego spojrzałam rozbawiona.
- Nie żebym mial płakać.- od razu sie wyprostował.
Wywróciłam oczami i poszłam na następną lekcję.

dokończ. cz. 9

- Nic . Po prostu ... Zawsze się z Ciebie wyśmiewaliśmy, tzn. z Twojego imienia. I jakoś tak wyszło, że Maks chciał się z Tobą zaprzyjaźnić, zostać Twoim kumplem. Ale poszło dalej, sama wiesz.- wzruszył ramionami.
,, Ach tak . '' (ps. słowa w cudzysłowiu oznaczają to, co Ross pisze na kartce i im pokazuje.)
Wstałam.
Maks złapał mnie za rękę.
- Gdzie idziesz?- spytał.
,, Wiesz, jest jeszcze coś takiego jak ,,szkoła'', ,,nauka'' i ,,lekcje''. Mam zamiar iść na tak zwaną lekcję . ''
- Aaach, no tak. No to , cześć. Do zobaczenia.- na pożegnanie chłopak dał mi całusa w policzek, po czym pomachał ręką ze swoim kumplem.
Poszłam na lekcję.

Cz. 9

- Hej, uspokójcie się!- krzyknęłam jak tylko głośno mogłam, ale na nic to wyszło - miałam podrażnione gardło i chrypę, więc wyszło to tak, jakby jakiś mały kurczak piszczał.
Maks i Patryk popatrzyli się na mnie i ściągnęli brwi.
- Uspokójcie się, tak?!- znowu spróbowałam krzyknąć, ale- nic z tego.
- Ale nie można tak! Coś mu się nie podoba, to won, a on dalej ma wąty!- krzyknął z podwojoną siłą Maks.
- No i co z tego!- krzyknęłam tak głośno, że nawet on się skulił.- Mam to gdzieś, że Wy, chłopcy lubicie się bić i walczyć o dziewczyny! Mam to głęboko gdzieś! I nic mnie to nie obchodzi, co teraz robicie, żadnego wrażenia na mnie nie wywołacie, jedynie takie, że jesteście niedorośli!- ponownie krzyknęłam.
Chłopacy odsunęli się od siebie na metr długości.
Przytaknęłam głową.
- No. A teraz, pozwolicie, że już nie będę się odzywać, bo powoli tracę głos przez te krzyczenie.- wyszeptałam swoje ostatnie słowa.
- Och... przepraszam. - rzucił Maks ze spuszczoną głową.
- No... ja tez.- mruknął Patryk.
Wzruszyłam ramionami, już nic nie potrafiąc wymówić.
- To jak bedziesz mówić? - zdziwił sie Patryk.
Westchnęłam zamyślona.
Wzniosłam ręke ku górze.
Sięgnęłam do torby po brudnopis, wyciągnęłam długopis i napisałam :
,, Tak o . ''
- Aaaaa.- mruknęli chłopcy zafascynowani.
- Ja bym na to nie wpadł. - powiedział Maks.
- Ja też nie.- potwierdził Patryk.
Napisałam :
,, I co , już pogodzeni ? A przed chwilą to zatłuklibyście się na śmierć . ''
- Taa...- spojrzeli po sobie.
- Zgoda?- Maks wyciągnął rękę.
- Jasne stary.- potrząsnął ją.- Sorry że tak się zachowałem. Po prostu ... Nie wiedziałem , że tak to pójdzie.
Teraz ja ściągnełam brwi.
,, Co pójdzie ? '' - napisałam .

Cz. 8

Szliśmy dalej, wszyscy na nas patrzyli.
On patrzył po prostu przed siebie i uśmiechał się pod nosem.
Ściągnęłam jego kurtkę, podałam mu.
- Dzięki.- mruknęłam.
Spojrzał na mnie.
Wziął swoją kurtkę i uśmiechnął się.
Objął mnie, natomiast ja się zarumieniłam.
Ponownie byłam w szoku, jak wczoraj.
- Rumienisz się.- dalej patrzył na mnie.
- Ehm... No tak. Jestem jak otwarta księga.- rozłożyłam ręce na boki.
- Fajnie wiedzieć, kiedy mówisz prawdę a kiedy kłamiesz, kiedy jesteś pod wrażeniem mego słowa a kiedy nie.
Ściągnęłam brwi.
- No, nie do końca się z tym zgadzam ...
- Zgadzasz się . Ale , mam pytanie.
- Tak ? - wytrzeszczyłam oczy.
Stanął naprzeciw mnie i położył swoje ręce na moich ramionach.
- Czy chcesz iść ze mną , znaczy się być moją parą , znaczy się. A niech to.- zdenerwował się, nie potrafiąc wyjaśnić prośby.
- Chcę. - odpowiedziałam prędko.
- Ale , wiesz o co mi chodzi?
- No pewnie.
- Ale, chcesz, naprawdę?
- Chcę.
- Żartujesz.
- Nie. Zawsze o tym marzyłam.
- Nie żartuj.
- Ależ ja nie żartuję!
- To udowodnij mi to.
Jeszcze bardziej otworzyłam oczy.
Nie miałam pojęcia, co mogę zrobić, do głowy przychodziła mi tylko jedna myśl: pocałunek w usta.
Ale, ja się nigdy na to bym nie odważyła.
- Eeee...- za jąkałam się.
- Aha. A nie mówiłem, że żartujesz sobie.
Zdenerwowałam się.
Pocałowałam go.
- Uhuhuuu. To było coś. - przytaknął głową z niedowierzaniem.
- Ktoś tu się z kimś całoowaał. - nagle jakby z pod ziemi wyrósł jego kumpel z paki.
- Co z tego.- Maks warknął.
- Umawialiśmy się.- zaczął koleś.
- Odwal się!- poderwał się szybko w górę i go pchnął rękoma.
Tamten przewrócił się, ale prędko podniósł.
- Co Ty wyprawiasz?!- ryknął na cały korytarz.
Wszyscy zwrócili wzrok ku nam.
- Maks, nie musisz...- zaczęłam spokojnie.
- Ależ muszę!- ten też ryknął.
Zwrócił wzrok ku mnie, pełnym bólu i smutku.
Odwrócił się w stronę Patryka, i wszczął bójkę.
A wszystko poszło o skromną mnie.

Cz. 7

Byłam w szoku.
Podeszłam do domu, otworzyłam drzwi.
Weszłam do środka, rzuciłam torbę w kąt przedpokoju i pobiegłam na górę do pokoju.
Odpaliłam komputer, włączyłam gadu gadu.
Dałam się na dostępną.
Wzięłam do ręki komórkę i wybrałam numer Kary .
- Tak? - usłyszałam jej głos.
- To ja.- odrzekłam.- Słuchaj. Nie wiesz, co się stało.
- Co się stało?
- Gdy wychodziłam ze szkoły ... Zaczepił mnie Maks . No i ... zapytał się, czy może mnie odprowadzić.
- No co Ty ?!
- Ale to nie koniec.
- Hmm ?
- Zgodziłam się . Okazało sie, że mieszka trochę dalej ode mnie. Gdy byliśmy pod moim domem...
- Co ? No co ?!
- Niby że odchodził już. Też się odwróciłam. Ale on podszedł, i ... pocałował mnie.
- W usta ?! - już niemal piszczała.
Westchnęłam.
- Nie. W policzek.
- Aaa. Ale to i tak coś!
- No tak. Coś.
Psik. Kichnęłam.
- Co jest ? - Karolina spytała zaniepokojona.
- Nic. Kichnęłam.
Psik. Znowu.
- Oho. Mam nadzieję, że nie zaczynasz chorować. Za parę dni bal.
- No tak. Bal. - burknęłam pod nosem.
- Co ?
- Nie mam z kim iść.
- A Maks ?
- A Ty myślisz, że on w ogóle będzie chciał iść?
- Nie wiem.
- Wiesz, kończę. Idę się położyć, nie wyspałam się.
- Okej.
Rozłączyłam się i odrobiłam lekcje. Położyłam się na łóżku, i zasnęłam.

Wstałam o 7:00. Budzik mam włączony zawsze. Spojrzałam za okno- padało.
Wykonałam codziennie ranne czynności, ubrałam się.
Wzięłam torbę na ramię, i wyszłam.
Objęłam się rękoma - było zimno.
- Zimno Ci. - usłyszałam głos.
Wzdrygnęłam się.
- Sorry, znowu Cię wystraszyłem.- tak, Maks znowu mnie wystraszył.
- Więcej tego nie rób.
- Okej. - spojrzał na mnie trzęsącą się.- Masz. Tobie się przyda.
Ściągnął z siebie kurtkę, i założył mi na ramiona.
- Ehm... Dzięki.
Poszliśmy do szkoły.
Gdy doszliśmy, wszyscy na nas patrzyli na korytarzu.
On sobie nic z tego nie robił, nie przejmował się.

Cz. 6

- Czemu tak szybko wyprzedziłaś wtedy Karolinę?- usłyszałam za sobą głos.
Odwróciłam się i odskoczyłam.
Wzięłam głęboki oddech.
- Fajnie. Jak darzyłeś mnie szczerą nienawiścią, zauważałam Cię od razu. Teraz się skradasz i straszysz mnie.- wydukałam.
- Sorry.- wzruszył ramionami.
Posłał mi ten uśmiech. Ten cudowny uśmiech.
- Rossi?- wytrącił mnie z transu.
Otrząsnęłam się.
- Oh, sorry. Zapatrzyłam się. Eeee... Tam.- wskazałam brodą automat z puszkami.
Uniósł lewą brew.
Przytaknął.
Staliśmy na środku wielkiego korytarzu, ale to nic.
- No więc, dlaczego wtedy tak wyminęłaś Karolinę? Przecież szłyście do tej samej klasy.- zaczesał ręką włosy.
Zamrugałam kilka razy.
- Eee. Bo... Coś sobie przypomniałam. Musiałam szybko pójść do szafki, bo czegoś zapomniałam.- zmyśliłam powtórnie.
- Aha.- mruknął.- Jaką masz teraz lekcję?
- Chemię. A Ty?
- Angielski.
Nastała cisza. Krępująca cisza.
- Eeee, doobraa... To ja idę. Cześć.- szturchnął mnie łokciem i poszedł.
Maks ze mną rozmawiał! Przy wszystkich! Pomyślałam.
Poszłam na lekcję jak w transie.

Gdy skończyły się lekcje, poszłam w stronę drzwi wyjściowych. Wracałam sama, ponieważ Karolina szła od razu po szkole do lekarza na szczepionkę.
Otwierałam bramkę, by wyjść z terenu szkoły, gdy ktoś złapał mnie za ramię.
- No cześć.- Maks.
Co z nim?
- Ehm. Hej.- mruknęłam.
- Można?- zapytał.
- Ale co?
- No, czy mogę Cię odprowadzić. Idę w tym samym kierunku.
Ściągnęłam brwi.
- Mieszkasz niedaleko mnie?- spytałam.
- Tak się składa, że tak, owszem.- uśmiechnął się. Aach.
- Okej, możesz. Idę sama.- spróbowałam jakoś specjalnie się uśmiechnąć, ale nie wyszło mi.
Przez drogę w ogóle się nie odzywaliśmy. Ale nie przeszkadzało nam to.
Doszliśmy do mojego domu. Nikogo nie było w nim.
- No to... do zobaczenia jutro.- powiedział, i się odwrócił.
- Cześć.- odpowiedziałam.
Już się odwróciłam, ale on podszedł i pocałował mnie w policzek.
Spojrzałam na niego, ale on już odchodził dalej w stronę swojego domu.

Cz. 5

- Ej, co to było? No, to z Maksem?- Karolina była podekscytowana.
Skończyłyśmy matmę.
- No... A nie byłas przy tym?- zdziwiłam się i ściągnęłam brwi.
- No nie. Ulotniłam się.
Tym razem uniosłam brwi.
- No co?- podniosła ramiona do góry i rozłożyła ręce na boki.
Wywróciłam oczami.
- Masz zamiar zostać mimem?
Palcem wskazującym lewej ręki popukałam się po brodzie w zamyśleniu.
- Doobraa. Ale na przykład na lekcji jakiejś musisz odpowiedzieć.
- Wygrałaś.- wzruszyłam ramionami.
- To co to było?
- Co?
- To z Maksiem.
- COOO?!
- Co co ?
- Z ,,Maksiem''?- wydusiłam z siebie z trudem.
- No tak. A z kim, z Einsteinem ?
- Nie.
- No to co z nim?
- Z Einsteinem?
- NIE!
- Aha. Z Maksem.
- No brawo.
- No to . Przeprosił mnie za ten no.
- Za co?
- Że się ze mnie wyśmiewał. Z mojego imienia. Ale powiedział, że dalej będzie mógł się wyśmiewać. Bo jego kumple dalej się śmieją z mojego pełnego imienia. No.
- No co Ty? To dalej będzie się śmiać? Chociaż że przeprosił?
- Najwidoczniej. Nie wiem, po co się w ogóle fatygował.- prychnęłam.
- Pff.- ona również prychnęła.
Szłyśmy dalej pod klasę.
Pociągnęłam nosem.
- Co?- Kara spojrzała na mnie.
- Nic. - znowu wzruszyłam ramionami.
- Powiedz.
- Po co? Ty i tak wiesz o co chodzi. Powinnaś.
- Jakoś nie kminie.
- Dwie rzeczy. Rozglądnij się, i jak znajdziesz, to dowiesz się drugiej rzeczy.
Rozglądnęła się.
- Aaaa. Rozumiem.- przytaknęła głową.
- No właśnie.- zaczęłam klaskać.
A o co chodzi? No właśnie. Bo, ujrzałam Maksa. W pewnym momencie.
Spojrzał na mnie. Uśmiechnął się. Pomimo, że szedł z kumplami.
- On się do Ciebie uśmiechnął.- Karolina była zafascynowana.
- Noo... Wiem. Widziałam.- na mojej twarzy zagościł rumieniec.
Spuściłam głowę.
- Ale i tak nic z tego nie będzie. On jest ze swoimi kumplami.
Przyśpieszyłam tempa, aby dojść szybciej do klasy.