sobota, 2 stycznia 2010

Cz. 25

Moja przyjaciółka zauważyła, że jestem jakaś taka... Zmarkotniała.
- Co jest?- zapytała na sztuce, gdy mieliśmy narysować portret kobiety.
Wzruszyłam ramionami, maczając pędzel w bordowej farbce.
- Widzę że coś jest nie tak. Co się stało?- dalej obstawała przy swoim.
- Nic.- burknęłam.- Jeszcze nie wiem wszystkiego na sto procent.
- Ale co?
- Potem.
Dorysowałam starannie kolejną kreskę. Wymoczyłam pędzel w wodzie, i nabrałam odrobinę czerni.
Zrobiłam kreskę na bordowej, prawie krwistej sukni. Dodało to nieskazitelny efekt.
Pan przechodził i patrzył, jak komu idzie praca. Nagle przystanął nad moją.
- Rozalindo, doprawdy piękny jest Twój obraz!- o mało co tego nie wykrzyknął z entuzjazmem.- Że też wcześniej Ciebie nie wziąłem pod uwagę! Czy chciałabyś wziąć udział w tegorocznym konkursie młodocianych malarzy??
- Mogę wziąć...- zaczęłam.
- To świetnie! Już lecę migiem wpisać Cię na listę chętnych!
Jak zwykle musiał krzyczeć mi nad uchem.
Nieubłaganie czekałam na koniec lekcji.
Nareszcie skończyły się, po czym poszłam przed szkołę. Stanęłam ponownie na murku, jak rano, i czekałam na Maksa.
Zauważyłam go. Zeszłam z murku, przybierając poważną minę. Odeszliśmy kawałek od szkoły, gdzie byliśmy sami, i zapytałam wprost:
- O co chodzi?
Patrzyłam się przed siebie.
Wzruszył ramionami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz