wtorek, 19 stycznia 2010

cz. 37

Śniłam.
Czułam, że śnię, bo to nie mogło być prawdziwe. Irracjonalne.
Szłam przez las. W górze świeciło słońce, ponad drzewami.
Omijałam kolejno gęstwiny, patrząc na wiewiórki i lisy wokół.
Nagle ktoś mnie złapał za ramię. Odwróciłam się do tyłu i zaczęłam spadać. W otchłań.
Obudziłam się cała oblana zimnym potem. Dyszałam ciężko. Rozglądnęłam się wokół. Byłam w swoim pokoju, na podłodze. Musiałam spaść z łóżka. Nie pamiętałam, co było, zanim zasnęłam. A może zanim zemdlałam. Nie pamiętałam. Sen po paru sekundach także odszedł w niepamięć.
Wstałam. Chwiałam się na swoich nogach, które były jakby z galarety. Chciałam pójść na dół, gardło miałam wysuszone. Wpierw spojrzałam na zegarek. Była 4 nad ranem.
Podeszłam do drzwi. Spojrzałam na schody, i nagle zakręciło mi się w głowie. Próbowałam złapać się poręczy. Na nic. Nie zdążyłam.
Spróbowałam krzyknąć.
- Mamo!- zawołałam zduszonym głosem, i spadłam na schody.

- Rose? Rose? ROSSI!- słyszałam głos nad swoją twarzą. Nie miałam pojęcia, gdzie jestem ani co się dzieje.
Próbowałam otworzyć oczy. Nie mogłam. Jakby jakaś siła przytrzymywała moje powieki, abym nie widziała, gdzie się znajduję. Próbowałam coś powiedzieć. Cokolwiek. Tego także nie mogłam uczynić. Chciałam im dać do zrozumienia, kimkolwiek byli, że żyję. Że nie umarłam. A może umierałam?
- Spokojnie, proszę pani. Niech tu pani spojrzy. Powoli się przebudza- usłyszałam kolejny głos. Był spokojny, jednakże stanowczy. Nie znałam jego.
- Och- westchnęła osoba nade mną. Czułam że nie są przy mnie jedna osoba, a powyżej dwóch. Zastanawiałam się, gdzie jestem, że tak się zebrali wokół mnie i kto jest przy mnie.
Siłowałam się z własną powieką, by unieść ją do góry. Pff, jak to brzmi. Jednakże, jest to prawda. Siłowałam się z własną powieką, która jakby skleiła się z dolną. W końcu udało mi się. Otworzyłam jedno oko. Potem kolejne.
Zauważyłam białe pomieszczenie. Rozejrzałam się. Podniosłam głowę. Nagle ludzie wkoło mnie popchnęli moją głowę, by leżała.
- Nie, nie, nie, kochanie. Ty masz leżeć, skarbie.
Zamrugałam kilka razy. Pierwszą twarz, którą ujrzałam, była twarz mamy. Kolejne, które zobaczyłam, należały do pielęgniarek, lekarzy, Karoliny, Oli, Kacpra, Maksa... Maksa?
Przymrużyłam oczy, patrząc na niego. Zerknęłam na Kacpra. Nie był najwyraźniej zadowolony z obecności pewnej tu osoby. Wiedziałam, której.
Machnęłam ręką w stronę Kacpra. Świta spojrzała na mnie i rozeszła się na korytarz.
Wziął mnie za rękę.
- Jak się masz?- spytał.
Wzruszyłam ramionami.
- Tak sobie- odpowiedziałam zdławionym głosem.- Co on tu robi?
Zrzedła mu mina.
- Maksio?
- Taak.
- Nie wiem. Sam się przybłąkał. Ponoć usłyszał, że leżysz w szpitalu i przyszedł tutaj sprawdzić, jak się czujesz.
- Kacper...- zaczęłam.
- Tak?- ścisnął mocniej moją rękę.
Czułam, że już nie zdołam nic więcej powiedzieć, uśmiechnęłam się blado, ścisnęłam jego rękę jak najmocniej mogłam i zasnęłam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz