piątek, 1 stycznia 2010

Cz. 19

Rossi? Rossi? Halo, Rossi!- słyszałam głos , trochę piszczący, ale przyjemny dla uszu.
Próbowałam otworzyć oczy, ktoś mnie trzymał za obie ręce- ręka, trzymająca moją lewą była zimna, a trzymająca moją prawą- ciepła.
Otworzyłam powoli oczy, i ujrzałam swój pokój. Światło lampy poraziło moje oczy.
Rozglądnęłam się na obie strony. Po lewej była moja własna mama, a po prawej- Maks.
- Co... Co się stało?- podniosłam się, i usiadłam.
- Zemdlałaś kochanie. Maks przyniósł Cię z balu, najwidoczniej wypiłaś za dużo ponczu. Mówiłam Ci skarbie, że jesteś uczulona na arbuza!- moja mama była podenerwowana, ale także uszczęśliwiona, że się obudziłam.
- Która jest godzina?- szukałam zegarka, ale nie mogłam go nigdzie dostrzec.
- Ósma.- odpowiedział Maks, zerkając na swój zegarek na ręce.
- Rano?!- spojrzałam w stronę balkonu- było ciemno.
- Niee. Wieczorem aniołku.- odparła mama.
Odparłam z ulgą. Spojrzałam na Maksa- patrzył się centralnie w moje oczy. Poprzez wyraz twarzy, zadałam pytanie, czemu tak późno.
Wzruszył ramionami.
Wywróciłam oczami.
- Wiesz, Rozalindo, zostawię Was na razie sam na sam. Potem wpadnę, jak się czujesz.- rzuciła mama, po czym wstała i wyszła z pokoju, zamykając za sobą drzwi.
- Czemu tak późno, aż tak długo byłam nieprzytomna?- ponowiłam swoje pytanie, tym razem je wymawiając.
- Sądzę, że zemdlałaś pod nadmiarem emocji. Smutek, rozpacz, szok, nagle szczęście i takie tam.- odpowiedział.
- Ale czemu tak długo?
- Nie długo, jakieś półtorej godziny.
- Co? To ile my byliśmy w tym lesie?
- Około godziny 18 zemdlałaś. Zanim Cię przyniosłem do domu minęło jakieś pół godziny.
- Ja jakoś krócej biegłam...
- Tak, ale Ty biegłaś, a nie wiem, czy mógłbym biec z Tobą trzymaną na rękach.
Wytrzeszczyłam oczy.
- Niosłeś mnie?! Jak... Jak Ty mnie w ogóle uniosłeś?!
- Normalnie. Jesteś lekka jak piórko.- uśmiechnął się szeroko.
- Tak, no pewnie. Ważę zaledwie jeden kilogram.- mruknęłam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz